„Przyjemnie upływa czas w towarzystwie reż. Jana Nowiny Przybylskiego. Rozmowa sama się klei, wartko płynie naprzód, zahaczając o prawie wszelkie możliwe tematy. Bystry umysł reżysera, nawet w zwykłej rozmowie, ma swoje pole do popisu. Rzadko spotykana spostrzegawczość, miły w obejściu i tak „przyciągający”, jak mało kto.
Lekceważymy bezwiednie temat nam najbliższy – film. Choć szkoda, bo dyskutujemy nad niezwykle ciekawym tematem, zmuszeni jesteśmy przerwać „urzędowem” pytaniem:
- Panie reżyserze, pańska karjera filmowa?
Reż. Przybylski zdaje się zastanawiać z lekkim uśmiechem i opowiada:
- Od najmłodszych lat byłem „zachłanny” w swych planach. Chciałem być wszystkiem naraz. Jedno tylko zauważę: nadewszystko kusił mię film, łaknąłem pracy przy blasku jupiterów i w atmosferze artystów. Rwałem się do wszystkiego, co miało choćby najlżejszy związek z filmem. Byłem jednym z założycieli Film-Service’u. Nieco później byłem współudziałowcem Danny Kaden Studia. Łaknąłem jednak pracy twórczej, najskrytszem i najgorętszem mojem pragnieniem – była karjera reżyserska. Z czasem marzenia przyoblekły się w realną formę. Zrealizowałem pierwszy film: Krwawy wschód z Olą Obarską i Mieczysławem Cybulskim. Przy realizacji swych filmów nigdy nie operowałem wielkim budżetem i w prymitywnych warunkach polskich atelier krzesałem swe utwory.
I oto Cham, który zarówno w kraju, jak i zagranicą cieszył się ogromnem wzięciem, spotkał się z przychylną krytyką. Zaprawdę pełnię zadowolenia dał mi ten film, a wspomnienie pracy z Ankwiczówną i Cybulskim zaliczam do najprzyjemniejszych. Po Chamie próbowałem sił w komedji. Z Pogorzelską, Dymszą, Tomem i Sielańskim zrealizowałem Romeo i Julcię.
I znów wróciłem do dramatu. Przybłęda to ostatni mój film. Muszę zaznaczyć, że wielką satysfakcję sprawiła mi współpraca naszej lniano-włosej piękności Iny Benity i utalentowanego amanta – Zb. Staniewicza. Wiele sobie po tym filmie obiecuję. Zresztą nie teraz czas o tem mówić. Miejmy cierpliwość do dnia premjery Przybłędy”.
(S. J. Mówimy z reż. J. N. Przybylskim, Wiadomości Filmowe 1933 nr 11)
„Nagły zgon Jana Nowiny-Przybylskiego uderzył w polski świat filmowy, jak grom z jasnego nieba. Ubył spośród żyjących najbardziej twórczy i oryginalny talent realizatorski, jaki miała młoda polska kinematografia – ubył tak niespodziewanie.
Swoisty, odrębny styl kunsztu reżyserskiego, wielka indywidualność i wspaniały zapał do pracy cechowały Przybylskiego zawsze.
Widywaliśmy go nieraz w atelier w czasie pracy. W białym wełnianym swetrze uwijał się cicho między mechanikami, doglądając osobiście nawet najdrobniejszych szczegółów. Sam kontrolował kamerę, instruował aktorów, tłumacząc im łagodnie i cierpliwie, jak dana scena powinna wyglądać. Nikt nigdy nie widział Jasia w złym humorze, nikomu nie powiedział przykrego słowa”.
(Ś.p. Nowina-Przybylski, Kino 1938 nr 23)
„Z nielicznego grona polskich reżyserów filmowych śmierć zabrała jednego z najbardziej obiecujących. W pełni sił, w pełni młodości odszedł od nas nagle i niespodziewanie śp. Jan Nowina-Przybylski, a odszedł w chwili, gdy na warsztacie reżyserskim miał już szereg prac rozpoczętych, gdy czekała nań realizacja kilku filmów. Młody, żywy, twórczy talent śp. Nowiny-Przybylskiego, rozwijający się i udoskonalający niemal z dnia na dzień, niewątpliwie sprostałby nowym zadaniom. Przybylski należał do ludzi skromnych, chociaż cenił swoją wartość, ale jej nie przeceniał, chętnie uczył się od drugich, chętnie przyjmował rady i uwagi życiowe i fachowe. Tylko żerujących na filmie polskim kretynów, szablonowych i banalnych, szastających się po atelier opiekunów filmu nie znosił. Miał pobłażliwość dla tych, którzy nie rozumiejąc czegoś, pytali, aby się nauczyć, nie cierpiał aroganckich, pozornie „fachowych” uwag. Dlatego współpraca z nim ludzi naprawdę fachowych, orientujących się w jego ambicjach artystycznych i pomysłach realizatorskich – szła łatwo.
Śp. Nowina-Przybylski umiał sam przekonywać i dał się też łatwo przekonywać. Nie chorował na wielkość, ale kto wie, czy nie nosił w sobie zarodków tej wielkości. Szereg jego posunięć reżyserskich, niektóre pomysły, wytężona praca i silna wola w opanowywaniu trudności mogły go zaprowadzić na szczyt kariery reżyserskiej: w tak krótkim przecież czasie wysunął się na czoło istniejących. Miał duszę artysty i rasowy polski temperament, odwagę. Tak, jak zdobył Krzyż Walecznych na polu bitwy, tak brał szturmem pozycje jedną za drugą w świecie filmowym.
Dobry, czujący, utalentowany człowiek, z którym tak łatwo i miło się pracowało, z którym tak dobrze się gawędziło o tym, co jest do zrobienia. I oto już go nie ma śród nas, został tylko jeszcze w pamięci naszej, a nazwisko jego na taśmie filmowej. Wiele stosunkowo filmów zrobił, są pomiędzy nimi lepsze i gorsze, ale na czoło wysuwa się obraz Ty, co w Ostrej świecisz Bramie, z którego umiał wydobyć poezję i nastrój, a z lżejszych filmów – Manewry miłosne.
Los nie dał mu sięgnąć wyżej. Lampa jego żywota zgasła w chwili, gdy miała jasnym rozpalić się płomieniem…”
(Tadeusz Kończyc, Jeden z niewielu, Kurier Warszawski 1938 nr 147)
Jan Nowina-Przybylski urodził się w Imperium Rosyjskim w roku 1902 (niektóre źródła wymieniają rok 1904). Po rewolucji przyjechał do Warszawy. Przerwał naukę, wstąpił do wojska i brał udział w wojnie polsko-bolszewickiej. Potem został urzędnikiem w Elektrowni Warszawskiej na Powiślu. Marzeniem jego była jednak praca w kinematografii. Jak sam mówił, „rwał się do wszystkiego, co miało choćby najlżejszy związek z filmem”.
Od roku 1923 poznawał techniczne strony produkowania materiałów filmowych w laboratorium Film-Service, którego trzy lata później został udziałowcem. W roku 1929 stał się wspólnikiem Danny Kadena, właściciela Kaden-Studio przy ul. Wolskiej, największego wówczas atelier. Kręcono w nim wtedy sceny wielu filmów m.in. Mocnego człowieka (reż. Henryk Szaro) i Pod banderą miłości (reż. Michał Waszyński). W tamtejszym laboratorium Jan Nowina-Przybylski specjalizował się w montażu filmowym.
Pod koniec 1930 roku po raz pierwszy stanął za kamerą. Krwawy Wschód, opowieść z czasów walk z bolszewikami, okazał się ambitną porażką. Zrealizowany na przełomie kina niemego i dźwiękowego raził zwłaszcza nieudolną synchronizacją dźwięku (po raz pierwszy nagrano go na taśmie filmowej, a nie jak dotychczas na płytach gramofonowych).
Dopiero w drugim filmie, Chamie na motywach powieści Elizy Orzeszkowej, Jan Nowina-Przybylski pokazał więcej swoich możliwości. Film oceniono bardzo pozytywnie, chwalono piękne obrazy polskiego folkloru, muzykę Jana Maklakiewicza oraz aktorów głównych ról – Mieczysława Cybulskiego i Krystynę Ankwicz.
Reżyser, jak pisano, „dokonał wielkiego postępu i zrehabilitował się za pierwszy grzech”. Cham był przez kilka lat wyświetlany i dobrze przyjmowany w wielu krajach, a we Francji doczekał się przeróbki i trafił na ekrany jako koprodukcja francusko-polska pt. L’ange du mal (Anioł zła).
Dwa lata później Jan Nowina-Przybylski zrealizował Przybłędę, kolejny film „folklorystyczny”, rozgrywający się tym razem na Huculszczyźnie. Pejzaże i koloryt tego regionu w Karpatach Wschodnich (dzisiejsza Ukraina), często opisywanego w latach 30-tych w literaturze i filmowych dokumentach, okazały się znakomitym tłem dramatu miłości i nienawiści, jaki rozgrywa się wśród mieszkańców małej wsi. Przybłęda również zyskała dobre recenzje. „Wnosi coś nowego w szablon produkcji krajowej: malowniczy folklor naszych kresów południowo-zachodnich oraz galerję typów soczystych, pulsujących krwią, prymitywnych i żywiołowych – cokolwiek jak postacie z amerykańskich westernów. W rezultacie wyszedł film kolorowy, tętniący, niebanalny, ciekawy”. Z uznaniem pisano też o urodzie i talencie Iny Benity, która zaczynała właśnie swoją karierę i Zbigniewa Staniewicza, obiecującego amanta.
W późniejszych latach Jan Nowina-Przybylski zrealizował kilka komedii. Do najlepszych należą te, w których korzystał z umiejętności Konrada Toma jako scenarzysty, aktora, reżysera, czyli Romeo i Julcia (1933), satyra na biura matrymonialne i szkoły salonowych manier oraz Manewry miłosne (1935), pełen polotu „romans muzyczny” z udziałem Aleksandra Żabczyńskiego, Toli Mankiewiczówny i Lody Halamy.
Do poważniejszych tematów Jan Nowina-Przybylski wrócił w roku 1936. Nakręcił wtedy Pieśń o Wielkim Rzeźbiarzu, „poetycki epos osnuty na przeżyciach Marszałka Józefa Piłsudskiego i Narodu Polskiego”. Film ten jednak został zatrzymany przez cenzurę i nigdy nie wszedł na ekrany.
W tym samym czasie reżyser podjął współpracę z Józefem Greenem, przedsiębiorczym dystrybutorem filmów w języku jidysz, który właśnie zamierzał rozszerzyć swoją działalność i realizować je sam jako producent, reżyser i scenarzysta. Razem nakręcili filmy Judeł gra na skrzypcach z Molly Picon, amerykańską aktorką związaną z teatrami żydowskimi oraz Błazen purymowy. Przedstawili w nich świat żydowskich miasteczek pełen obyczajowości, tradycji, muzyki, śpiewu i humoru. Dla Jana Nowiny-Przybylskiego był to więc już trzeci folklor, jaki utrwalił w swoim dorobku. Oba filmy cieszyły się dużą popularnością w Polsce i na świecie, a dziś należą do szczególnie cennej kolekcji polskich filmów przedwojennych w języku jidysz.
W 1937 roku Jan Nowina-Przybylski nakręcił film Ty, co w Ostrej świecisz Bramie. Reklamowany jako religijny, był w rzeczywistości melodramatem z intrygą kryminalną. Z tego właśnie powodu najbardziej go krytykowano, ale dla wielu publicystów, zwłaszcza z kręgów katolickich, wiara, wartości moralne i miłość do ojczyzny w postawie głównych bohaterów były jego największą zaletą.
W roku 1938 reżyser planował razem z Emilem Chaberskim realizację filmu Ojciec chce odejść wg powieści Kamila Nordena. Prace nad nim przerwała jego nagła śmierć. Jan Nowina-Przybylski zmarł na zawał serca 23 maja 1938 roku w Warszawie. Miał zaledwie 36 lat.
Jan Nowina-Przybylski, dziś prawie zapomniany, należy do najciekawszych reżyserów kina przedwojennego. Wyróżniał się gruntowną wiedzą techniczną, którą zdobył na początku pracy w kinematografii w filmowych laboratoriach. Zrealizował zaledwie 12 filmów, ale w różnych gatunkach, co świadczy o jego poszukiwaniach i wszechstronności. Miał opinię ambitnego i pełnego zapału indywidualisty, obdarzonego oryginalnym talentem. Pisarz Tadeusz Kończyc tak go wspominał – „Nie chorował na wielkość, ale kto wie, czy nie nosił w sobie zarodków tej wielkości. Szereg jego posunięć reżyserskich, niektóre pomysły, wytężona praca i silna wola w opanowywaniu trudności mogły go zaprowadzić na szczyt kariery reżyserskiej: w tak krótkim przecież czasie wysunął się na czoło istniejących. Miał duszę artysty i rasowy polski temperament, odwagę”.