„Jestem przesądna. Boję się kotów, zwłaszcza czarnych. Nie znoszę siódemki – to dla mnie fatalna liczba. Trzynastka i kominiarz przynoszą mi szczęście. /…/ Pasjonuję się muzyką, ale inaczej niżby to robił przeciętny meloman. Studjuję muzykę od strony tanecznej. Ja muzykę „widzę” tylko tak, jakby ją można wyrazić tańcem. I oczywiście z tego powodu daleka jestem od klasycznego repertuaru. A manją moją jest zbieranie wszelkich pamiątek pracy scenicznej i filmowej. Kolekcjonuję skrzętnie recenzje, fotosy i upominki od 9 roku życia, to znaczy od dnia wstąpienia do szkoły baletowej przy Operze Warszawskiej, w której przebywałam 10 lat. Mam tego spory zbiór”.
(M. Szczęsny, Mężczyźni, nie wierzę wam! Ale i wy mnie nie wierzcie! - rozmowa z Leną Żelichowską, Kino. Tygodnik Ilustrowany 1934 nr 41)
„Kobieta-wamp, kobieta-demon, kobieta-szpieg i mnóstwo innych określeń tego typu przylgnęło do mnie jak rękawiczki i nie opuszcza ani na chwilę. W życiu, w filmie, na scenie, na ulicy, w kawiarni – wszędzie wlecze się za mną niby potwornych rozmiarów tren sukni, owo nieszczęsne powołanie. A ja? Nieprawda – ja nie jestem vampem; nigdy nie myślałam o tym, że los obdarzy mnie akurat takim genre bycia filmowego. /…/
Nudzi mnie ten rodzaj ról filmowych, jakie są dotąd moim udziałem. Tak bardzo chciałabym zagrać kobietę z krwi i kości, kobietę o duszy tkliwej i pięknej, jak macierzyńskie uczucie, a nie te ekranowe lale bez serca, z papierowego nieprawdziwego zdarzenia. Mam jednak niezłomną nadzieję, że kiedyś doczekam się takiej roli. I wtedy pokażę, co potrafię…”
(St., rozmowa z Leną Żelichowską, Kino. Tygodnik Ilustrowany 1937 nr 25)
„Wspominam niezapomniany dialog towarzyski Leny Żelichowskiej z Gustawem Beylinem (adwokat-komediopisarz). Beylin, który bardzo Lenę adorował, odwiedził ją pewnego wieczoru w garderobie i zalał ją z miejsca potokiem wyszukanych frazesów i komplementów, przemycając od czasu do czasu jakieś miłe słówko francuskie, a w całej tej gadaninie było tyle przesadnej emfazy i nudnej zarozumiałości chorego na zdobywczość donżuana, że znudzona Lena w pewnym momencie przerwała mu i powiedziała krótko: „To wszystko, co pan gada, to jest jedno wielkie g….o”. Niespeszony Beylin odpowiedział z miejsca: „To słówko w ustach pani nabiera zapachu”…
(Ludwik Lawiński, Kupiłem: wspomnienia zza kulis, N. MacNeill and Co. Press Ltd. Londyn 1958)
„W 1931 roku na Saskiej Kępie w Warszawie Norblin kupił parcelę, inwestując cały majątek i rozpoczął budowę willi Kaskada z zamiarem założenia tu atelier filmowego; być może w związku z karierą filmową jego żony Leny. Niestety, po wybuchu II wojny światowej, we wrześniu 1939 roku, oboje musieli opuścić nieskończony jeszcze dom.
Syn Norblinów, Andrew, wspomina: „Pamiętam, co mi mama opowiadała na temat domu. Gdzieś usłyszała, nie wiem, czy w radio, czy od ludzi, że bombardują Warszawę. Stanęła na balkonie niewykończonego domu, spojrzała w górę i zobaczyła, że niemiecki samolot leciał w jej kierunku. W samolocie był karabin maszynowy, wycelowany dokładnie w nią. Wbiegła do domu. Ojciec odciągnął ją na bok i powiedział: „Leno, wyjeżdżamy”. Mówiła, że do niej strzelano. Nie wiem, czy bardzo ubarwiła tę opowieść. Ale prawda jest taka, że spakowała całą swą biżuterię. Udało im się przeżyć pierwsze dni i tygodnie wojny po opuszczeniu Polski dzięki sprzedaży precjozów mamy. Jak mówiła - pieniądze wtedy nie miały żadnej wartości; można było mieć beczkę pełną pieniędzy, za które nie można było nic kupić. Dlatego dobrze, że miała przy sobie biżuterię. Mówiła, że nie wie, co jej podpowiedziało, by zabrać ze sobą te błyskotki. Ale czuła, że musi. I wyjechali. /…/
Urodziłem się w roku 1944. Od 12 lat mieszkam w San Jose w Kalifornii. Rysowanie i malowanie – nigdy mnie to nie interesowało. Oczywiście, wiem, że kilka pokoleń Norblinów było nadwornymi malarzami królów Francji, ale ja jestem czarną owcą w rodzinie, bo odziedziczyłem talent muzyczny po mamie. Nauczyłem się grać na gitarze i chętnie występuję zawodowo.
Moi rodzice rozmawiali ze sobą niemal wyłącznie po polsku na początku pobytu w San Francisco. Jak trochę podrosłem, a było to w ostatnich latach życia ojca, często się denerwowałem, gdy mówili po polsku, bo nie mogłem ich zrozumieć. Ciągle ich upominałem: „Proszę, mówcie po angielsku, jesteśmy teraz w Ameryce. Mówcie teraz po angielsku, bo nic nie rozumiem”. Mama reagowała: „Oj, rzeczywiście! Musimy pamiętać, żeby mówić po angielsku”.
Nie pamiętam żadnych kłótni między rodzicami. Bardzo się kochali. I mnie bardzo kochali. Bardzo się wszyscy kochaliśmy. Gdy byłem dzieckiem, uwielbiałem kolejki. Pamiętam, jak mama mówiła: „Tatusiu, zbuduj lokomotywę”. Zbudował – z puszek i drewna. To był mój pociąg zbudowany przez ojca, którym się bawiłem. /…/
Z tego, co pamiętam malowanie portretów nie było dobrze płatną pracą. Trudno powiedzieć, z jakiego powodu. /…/ Mój ojciec nie był uznanym artystą w tym kraju. Nie sądzę, by jego portrety przynosiły duży dochód. Dlatego mama musiała iść do pracy. Gdy skończyłem 7 lat, zaczęła pracować w salonie kosmetycznym, by starczyło na życie.
Jesteśmy na parkingu nad jeziorem, około 2,5 kilometra od naszego domu przy ulicy Św. Karola w San Francisco. W sierpniu 1952 roku przyjechał na ten parking mój ojciec. Było to jego ulubione miejsce, w które lubił przyjeżdżać, by się odprężyć w spokoju i samotności. Był wtedy bardzo samotny. Obawiał się, że będzie ciężarem dla mojej matki i dla mnie. Miał problemy zdrowotne – jaskra i prawdopodobnie rak. Zażył całą fiolkę proszków nasennych i tu, w sierpniu 1952 roku, odebrał sobie życie. Znaleźli go policjanci i zadzwonili do mojej mamy. Intuicja mówiła mi, że coś złego się stało. Mama odsunęła słuchawkę od ucha i powiedziała: „Tatuś nie żyje”.
Zgodnie z wolą mojej mamy ciała ojca i jej zostały skremowane, a prochy rozrzucone. Nie ma żadnego grobu tutaj, w San Francisco. W związku z tym straciłem ich na zawsze”.
(film dokumentalny pt. Stefan Norblin, reżyseria i scenariusz - Robert Ćwikliński, produkcja TV Vimax, Telewizja Polska S.A., TV Polonia 2007)
Lena Żelichowska urodziła się 12 sierpnia 1910 w Warszawie. Jako sześcioletnia dziewczynka wstąpiła do szkoły baletowej Piotra Zajlicha. Miała 16 lat, kiedy zaczęła tańczyć w balecie Teatru Wielkiego. Jesienią 1929 roku zadebiutowała jako tancerka rewiowa w warszawskim teatrze Morskie Oko w rewii Cała Warszawa.
W sezonie 1930-31 występowała w teatrze rewiowym Wesoły Wieczór, w którym już niedługo, bo w grudniu 1930 roku w rewii Pieniądze dla wszystkich zadebiutowała jako pieśniarka - wspólnie z Włodzimierzem Macherskim i Bolesławem Horskim zaśpiewała piosenkę Dwie tęsknoty z repertuaru Josephine Baker. Wkrótce piosenkę tę nagrała także na płyty - było to jej pierwsze i niestety jedyne nagranie płytowe. Pod koniec sezonu teatr się rozpadł. Od września Żelichowska została zaangażowana do otwartego w tym samym miejscu teatru Wesołe Oko. Po kilku miesiącach zaczęła występować w kabarecie Fryderyka Jarosy'ego Banda. Grała tu zarówno w rewiach, jak i w operetkach (m.in. Piękna Galatea). Następnie grała w teatrach Rex (1933), Cyganeria (1933) i Hollywood (1934).
W roku 1934 w warszawskim Teatrze Nowym zadebiutowała jako aktorka dramatyczna i odniosła wielki sukces. Od tej pory występowała zarówno w teatrach dramatycznych, jak w rewii i w kabaretach. Grała później w Teatrze Aktora (1934). Szybko stała się jedną z najbardziej cenionych aktorek kabaretowych i rewiowych. Od 1935 występowała w kabarecie Fryderyka Jarosy'ego Cyrulik Warszawski aż do jego zamknięcia, równolegle grywała także w Teatrze Ateneum i w Wielkiej Rewii. Wiosną 1939 Fryderyk Jarosy zamknął Cyrulik Warszawski, a zaraz potem stworzył teatrzyk Ali-Baba, do którego Żelichowska została zaangażowana i grała w nim do wybuchu wojny.
Kariera filmowa Leny Żelichowskiej zaczęła się w roku 1932 od roli w filmie reklamowym Polskiego Fiata Ja mam, ty masz, on będzie miał! 508!. Niespełna rok później wystąpiła w niewielkiej roli agentki kontrwywiadu w filmieSzpieg w masce (reż. Mieczysław Krawicz). Po swym debiucie teatralnym w roku 1934 otrzymała pierwszą ważną rolę filmową: zagrała członkinię szajki złodziei w filmie Czarna Perła (reż. Michał Waszyński) z Eugeniuszem Bodo. Żelichowska otrzymywała coraz poważniejsze i coraz większe role: zagrała faworytę królewską w Barbarze Radziwiłłównie (reż. Józef Lejtes, 1936, gdzie była partnerką Witolda Zacharewicza), Ludwikę w Jego wielkiej miłości (u boku Stefana Jaracza), i tytułową, acz epizodyczną rolę Ketty Brinx w Tajemnicy panny Brinx (reż. Bazyli Sikiewicz, 1936). W 1937 roku miała już ugruntowaną pozycję zarówno w rewii, jak i w filmie, co przyniosło jej angaż do filmu rewiowego Parada Warszawy (reż. Konrad Tom), w którym śpiewała w duecie z Fryderykiem Jarosym piosenkę A ja nic, tylko ty. Jej największymi sukcesami filmowymi były główne role w dramatach Granica (reż. Józef Lejtes, 1938) i Sygnały. W obu tych filmach jej partnerem był Jerzy Pichelski. Chwalono ją przede wszystkim za wysoki, kunsztowny poziom aktorstwa i ogromną ekspresję mimiki. Po raz ostatni wystąpiła w filmie u boku Michała Znicza w roli gwiazdy kabaretowej Kamilli w Żołnierzu Królowej Madagaskaru (reż. Jerzy Zarzycki, 1939). W roli tej dała popis swych umiejętności tanecznych i wokalnych. Film ten wszedł na ekrany dopiero podczas okupacji niemieckiej.
Po wybuchu II wojny światowej przedostała się do Rumunii, w październiku 1939 dotarła do Indii, gdzie przez pewien czas mieszkała, w końcu wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Niestety, mimo jej wszechstronnego talentu, mimo że była jedną z najlepszych polskich aktorek, znakomicie tańczyła, świetnie odnajdywała się w rewii i śpiewała, w tamtejszej kinematografii nie było dla niej miejsca. Imała się różnych zajęć, a pod koniec życia pracowała jako manicurzystka. Zmarła w październiku 1958 w San Francisco.