- Kraj: Polska
- Rok produkcji: 1930
- Premiera: 8 XI 1930
Tytuł angielski
JANKO THE MUSICIAN
Pierwowzór literacki
nowela Henryka Sienkiewicza
Obsada aktorska:
Maria Malicka (Ewa Korecka, śpiewaczka w kabarecie Morskie Oko),
Witold Conti (Janko Muzykant),
Stefan Rogulski (Janek w młodości),
Tekla Trapszo (matka Janka),
Adolf Dymsza (Florek),
Kazimierz Krukowski (Lopek),
Wiesław Gawlikowski (Artur Horski, profesor muzyki),
Aleksander Żabczyński (dziedzic Ludwik Zaruba),
Antoni Bednarczyk (ekonom),
Zygmunt Chmielewski (właściciel knajpy "Krzaczki"),
Stanisław Sielański (kelner),
Witold Skarżyński (strażnik w domu poprawczym),
Józef Karbowski (sędzia śledczy),
Jerzy Klimaszewski,
Kazimierz Jarocki,
Janina Kozłowska,
Jerzy Roland,
Witold Kuncewicz,
Michał Halicz (kolega Janka z poprawczaka),
Oktawian Kaczanowski (gość na raucie),
Henryk Kawalski (mężczyzna na raucie gratulujący Janowi występu),
Leopold Brodziński (dziennikarz na raucie),
Barbara Gilewska,
Jerzy Ney
- Treść
- O filmie
- Głosy prasy
- Ciekawostki
- Galeria
- Piosenki
|
Witold Conti, Maria Malicka
|
Janek jest samorodnym talentem muzycznym. Wypasając trzodę, przygrywa sobie na własnoręcznie wykonanych skrzypkach, marzy jednak o prawdziwym instrumencie. Pewnej nocy zakrada się do dworu, aby popatrzeć na prawdziwe skrzypce i choć raz na nich zagrać. Przyłapany przez służbę, zostaje oddany pod gminny sąd i umieszczony w domu poprawczym. Współwięźniowie zachwyceni jego grą, nie chcą, aby jego talent się zmarnował i pomagają mu uciec. Janek trafia do Warszawy. Na jednym z bazarów zostaje okradziony przez dwóch cwaniaków. Gdy zostali zatrzymani przez policję, Janek pod wpływem wspomnień z lat spędzonych w niewoli, ratuje ich przed więzieniem, dzięki czemu zyskuje dwóch przyjaciół. Organizują kapelę podwórzową, a wieczorami grają w podmiejskiej knajpie "Krzaczki".
Talent Janka dostrzega pewien profesor muzyki. Janek zakochuje się z wzajemnością w jego uczennicy, artystce rewiowej Ewie Koreckiej. Jej adoratorem okazuje się Zaruba, dziedzic rodzinnej wioski Janka. Aby pozbyć się konkurenta, panicz demaskuje Janka i ujawnia jego kryminalną przeszłość. Przed sądem Janek zostaje uniewinniony. Teraz już nic nie stoi na przeszkodzie szczęściu młodych.
Na kanwie noweli Henryka Sienkiewicza zrealizowano film, który przedstawia dalsze losy tytułowego bohatera. Pracą nad scenariuszem i „uzupełnieniem” klasycznego dzieła zajął się znany pisarz Ferdynand Goetel. Do roli Janka reżyser Ryszard Ordyński zaangażował młodego debiutanta, Witolda Conti, który wniósł do filmu młodzieńczą naturalność.
Film zrealizowano w okresie przejściowym między kinem niemym a dźwiękowym. Choć filmem dźwiękowym nazywano wówczas ten, do którego nagrywano jedynie ścieżkę muzyczną. Muzykę prezentowaną wraz z filmem napisali znani kompozytorzy. Film wzorował się nieco na hollywoodzkich produkcjach i był zapowiedzią „lżejszych” obrazów obyczajowych kończących się happy endem, zgodnie z regułami gatunku.
"Coś nowego dźwięczy w symfonji wzrokowej Janka Muzykanta, coś, czego nie wyczuwało się dotąd w filmach polskich. Dźwięczy poezja. To nie jest zdawkowy i sztuczny liryzm, którym wyrobnicy filmowi szpikują „na zimno” scenki „nastrojowe”; to nie są również efekty, czerpane z numerów "Morskiego Oka" dla wywołania dramatycznego napięcia i grozy. Klimat uczuciowy Janka Muzykanta, zwłaszcza w pierwszej części, osnutej na noweli Sienkiewicza, niesie z ekranu na widownię ciepłe tchnienie poezji, oddech prawdziwej sztuki, wcielonej w prześliczną postać małego grajka wioskowego (Stefek Rogulski), z którego wyrasta natchniony muzyk (Witold Conti) o twarzy przepojonej dziwną słodyczą, z oczami, które zdają się pomijać sprawy ziemskie i gonić jakieś nadobłoczne wizje. Za to wprowadzenie szczerej i czystej poezji na ekrany polskie, po których często harcuje brudna spekulacja na najpospolitszych instynktach gawiedzi – za to jedno już należy się twórcom Janka Muzykanta szczera i głęboka wdzięczność.
Ale nawet najlepsze intencje zawodzą, gdy nie są poparte odpowiednią techniką. Otóż należy stwierdzić, że technika zdjęć w Janku Muzykancie stoi na wysokim poziomie i dostraja się godnie do treści. Dotyczy to zwłaszcza plenerów w scenach początkowych. Prześliczne krajobrazy wiejskie tworzą harmonijny akord z duszyczką małego artysty, któremu gra i śpiewa każde drzewo, każdy listek, każdy ptak. Inżynier Gniazdowski, nestor operatorów polskich, okazał się nietylko mistrzem, ale i artystą w swoim zakresie. /.../
Nie jest, oczywiście, Janko Muzykant arcydziełem; poziom filmu jest nierówny, chwilami akcja grzęźnie w banalnościach i dłużyznach, niektóre fragmenty są „puszczone” albo zbyteczne, a natężenie twórcze słabnie ku końcowi, lecz pomimo tych drobnych usterek witamy piękny ten film z radością i z ulgą, że pozwolono nam nareszcie odetchnąć atmosferą Sztuki. Wśród licznego zespołu wykonawców należy wyróżnić małego Stefka Rogulskiego (cudowne chłopię z noweli Sienkiewicza), ujmującego debiutanta Witolda Conti’ego, którego maska, acz niewyrobiona mimicznie, nadaje się dobrze do roli Janka Muzykanta, dalej dwóch świetnych komików Dymszę i Krukowskiego, godnych stanąć obok amerykańskich „królów śmiechu” (dajcie im tylko fachowych gagmanów!); następnie: niezawodny, jak zawsze, Gawlikowski, stylowa matka-wieśniaczka Tekla Trapszo i Aleksander Żabczyński jako gentleman o rysach Apolla. A Marja Malicka? Rewelacją swojego rodzaju jest debiut uroczej artystki w roli śpiewaczki, obdarzonej silnym i dźwięcznym głosem”.
(L. B. – Kino 1930 nr 37)
„Powinniśmy powitać z radością ten przepiękny polski dźwiękowiec reżyserii Ryszarda Ordyńskiego. Choć film ten nosi tytuł noweli Sienkiewicza, to jednak świetny autor scenarjusza p. Ferdynand Goetel, puścił tu wodze swej literackiej wyobraźni i stworzył na ekranie zupełnie coś nowego.
Na pierwsze miejsce z pośród aktorów wysuwa się oczywiście szlachetna postać Witolda Conti, którego doskonale dopełnia Stefek Rogulski, prawdopodobnie przyszła sława naszego ekranu. Witold Conti jest artystą utalentowanym, inteligentnym i posiada ten nieprzezwyciężony czar, który widza bierze, pozatem świetnie gra na skrzypcach i ślicznie śpiewa. Marja Malicka, zachwycająca wszystkich ze sceny teatru, tutaj w roli Ewy Koreckiej, miała dość wielkie pole do popisu. Była szczególnie w scenach miłosnych interesująca. Świetnie grali swe role Trapszo-Krywultowa, Bednarczyk, Gawlikowski i Żabczyński, a doskonały koncert humoru dała nam para Krukowski – Dymsza, stwarzając typy prawdziwych dzieci ulicy.
Specjalne słowa uznania należą się Gniazdowskiemu, który stworzył w Janku Muzykancie prawdziwe arcydzieło fotografji. Dopełnili dzieła Grzegorz Fitelberg i Leon Schiller piękną ilustracją muzyczną oraz Konrad Tom dowcipnemi tekstami piosenek. Jeśli następne polskie dźwiękowce pójdą po tej samej linji wytycznej, co świetny Janko Muzykant, wówczas będziemy mogli śmiało stanąć do walki o zdobycie rynku europejskiego”.
(Kino Dla Wszystkich 1930 nr 26)
„Jest film, o dziwo polski, który w zakresie ufonogenicznienia tematu dokonywa istnych cudów. Jest to Janko muzykant, reżyserowany przez Ryszarda Ordyńskiego, którego stronę muzyczną opracowali Leon Schiller i Grzegorz Fitelberg. Przyznaję, że w ciągu całej pierwszej połowy filmu tzn. aż do chwili, kiedy na scenie znalazł się salon, p. Malicka, i kiedy wogóle zrobiło się jakoś mdło i szablonowo, byłam bezgranicznie zdumiona. Co się stało? Wszystko szło po prostu niewiarygodnie dobrze, śpiewano kiedy trzeba, ptaszek ćwierkał jak trzeba i co trzeba, motywy się wiązały i przeplatały z sensem muzycznym i w zgodzie z sensem zdarzeń, tempo było przyzwoite, zdjęcia z Kercelaka doskonałe, Dymsza i Krukowski pierwszorzędni, słowem cud nad Wisłą.
Gdyby druga połowa była dociągnięta do pierwszej (jakaż szkoda, że taka płaska i pusta!), film byłby właściwie ciekawszy od filmu Rene Claira, ponieważ jego dźwiękowe założenie jest szersze, nie ogranicza się do partyj granych lub śpiewanych, operuje zgrabnie bogatą gamą niemuzycznych dźwięków i obejmuje wszystkie niemal momenty akcji.
Oczywiście, nie mam pojęcia poco jest ciuciubabka z Sienkiewiczem, po co jest ten Janko muzykant i szereg nieprawdopodobnych naskutek tego łamańców w scenariuszu; czy też naprawdę nie można przekonać panów, którzy dają pieniądze, że Goetel też przyniesie 100% i że nie potrzeba koniecznie bankowej gwarancji Sienkiewicza, że muzykant to również dobry interes i że można się obejść bez Janka?”
(Stefania Zahorska, Sprawy XI muzy, Wiadomości Literackie 1930 nr 51/52)
„W tym obrazie nastąpiły 3 niespodzianki. Debiut Stefka Rogulskiego, Contiego i reżyserja, tym razem udatna, Ordyńskiego. Z Rogulskiego nie wydobyto wszystkiego, coby się wydobyć dało. Jest to prześliczne i niezwykle uzdolnione dziecko – nie jest winne, że kazano mu chwilowo przesadzać (z fujarką pod drzewem).
Conti gra z umiarem, jest ładny i nawet za natchniony do swego „dorosłego” repertuaru. Trochę się człowiek dziwi, czem zdobywa tyle sukcesu w salonach i spelunkach, bo ostatecznie gra melodyjkę raczej łatwą i nieskomplikowaną technicznie. Przegub ręki jako „skrzypek” ma nieco za sztywny i wogóle ręce nie skrzypka, brzydkie i szerokie. Tak samo zdaje się zębów nie ma „fotogenicznych” – duży błąd dla filmowego amanta! To ostatecznie jednak da się napewno usunąć. Gorzej, że zdaje się skala artystyczna tego ładnego chłopaka nie będzie zbyt rozległa. Jest to typ „nadlirycznego amanta”, który będzie miał bardzo mały repertuar do wyboru. W Janku Muzykancie jest jednak wymarzony, melancholijny, słodki, poetyczny, z tą niezdarnością nawet rąk, cette gaucherie (tą niezręcznością) rozbrajającą i miłą. Głos jego wypadł również dobrze.
Malicka jest prosta i śliczna, choć nie bardzo wie, co ma z tym „pastuszkiem” robić. Żabczyński jest żaden. Trapszo wzruszająca i naturalna. Parą niezrównaną, którą będzie nam wnet wydzierała zagranica – to Krukowski i Dymsza. Głosowo ten ostatni wypadł gorzej niż Krukowski, ale obaj są klasyczni i bijący na łeb wszystkie znane pary komików filmowych.
Reżyserja dobra – w każdym razie pierwszy film Ordyńskiego filmowy, a nie teatralny.
Muzyka ciekawa – choć nie uważam, aby konieczne te motywy folklorystyczne musiały być przeniesione z terenu wsi (prolog) do miasta. Może właśnie dobre byłoby konstrukcyjnie przeciwieństwo tej nuty sielskiej anielskiej w pierwszej części obrazu, do nowoczesnej, wielkoświatowej w dalszych aktach. Skończmy tylko już raz z ćwierkaniem ptaszków i z nakładaniem dzwonów na obraz.
Zdjęcia Gniazdowskiego wysoce artystyczne, napisy bardzo słabe, dekoracja wnętrz przeciętna”.
(Kurier Poranny 1930 nr 317)
„Jeszcze jeden film polski i jeszcze jeden sukces poprawności, dobrych zdjęć, średniej reżyserji i beznadziejnego scenarjusza. Zacznijmy, jak zwykle, od zalet.
Wieś polska. Te dwa słowa znalazły w Janku Muzykancie cudowną filmową oprawę. Fotrografje żyją, śpiewają, cieszą się i smucą. Są sharmonizowane bajecznie z ilustracją muzyczną, z grą małego Janka, wiejskiego trubadura. Ileż ciekawych podejść, ileż nieoczekiwanych punktów widzenia, ujęć niepowszednich – zastosował operator Gniazdowski. Szkoda tylko, że reżyserowie nie potrafili wykorzystać tych plusów fotograficznych, odpowiednio ich zmontować, stworzyć filmową zwartą całość.
Janko Muzykant jest nudny. Poprostu – nudny. Niema w scenarjuszu Goetla logiki, jest mnóstwo zato niepotrzebnej afektacji, niepotrzebnie jeszcze podkreślanej przez autorów. Czy osławione „wymogi ekranu” kazały stwarzać aż takie bzdury, jak długoletni dom poprawy za kradzież skrzypiec, puszczenie zaś luzem i całkowite uniewinnienie za ucieczkę z tego domu? Budowa scenarjusza jest naiwna, miejscami irytująca, a miejscami usypiająca.
Ilustracja Grzegorza Fitelberga i Schillera muzycznie bez zarzutu, ale filmowo znacznie słabsza od świetnej, naprawdę twórczej synchronizacji Warsa z Na Sybir.
W zespole aktorskim wyróżniają się Gawlikowski, Stefek Rogulski i cudowna para Dymsza i Krukowski. Kiedyż wreszcie, mając tak dobrych komediowych aktorów nakręcimy polski wesoły film, bez ckliwości, melodramatów i wzruszających naiwności? Dymsza i Krukowski, zjawiający się na ekranie, ożywiają senną publiczność, wywołując wybuchy szczerej wesołości. Bohaterowie zawiedli – Malicka, świetna aktorka teatralna jest fatalną aktorką filmową. Witold Conti jest bardzo przystojny, ślicznie gra na skrzypcach i śpiewa, ale jest wiecznie taki sam - smutny i monotonny. Może inny reżyser wydobyłby z niego więcej silnych akordów, panowie Krawicz i Szebeko dokazać tego nie potrafią. Żabczyński poprawny i nic więcej”.
(J. B. T. W kinach warszawskich, Kurier Polski 1930 nr 314)
„Trudno zrozumieć, dlaczego właściwie nowelę Sienkiewicza obrano sobie za punkt wyjścia do zresztą zupełnie dobrze zbudowanego scenarjusza, tak niewiele z tą nowelą wspólnego mającego. Ale jest to sprawa osobistego smaku artystycznego p. Ferdynanda Goetla, który przeróbki dokonał i trudno się z nim o to sprzeczać. Dlaczego jednak p. Goetel nie zawahał się, snując dalej opowieść o Janku muzykancie, skazywać nieletniego chłopca na długie lata domu poprawy za usiłowanie (!) kradzieży skrzypiec?
Tyle tylko zastrzeżeń. Reszta już wygląda inaczej. Film wyreżyserowano starannie i pomysłowo. Całość nastrojona jest na ton bardzo liryczny, reżyser jednak struny nie przeciągnął, a przez wprowadzenie epizodów żywych i dowcipnych, łączących się doskonale z akcją, zdołano obraz ustrzec przed zbytnim sentymentalizmem.
Aktorzy współdziałali z wysiłkami reżysera. P. Witold Conti, bohater obrazu, zadebiutował bardzo pomyślnie. Doskonałe warunki zewnętrzne, szlachetny wyraz twarzy i subtelne ujęcie roli predestynują p. Contiego do zajęcia pierwszorzędnego stanowiska na polskim ekranie, o ile tylko popracuje jeszcze nad ożywieniem swej mimiki. Stefek Rogulski w roli małego Janka świetnie uzupełnia tak grą, jak i typem zewnętrznym kreację p. Contiego. P. Marja Malicka ma ustaloną opinię artystki wnikliwej i obdarzonej niezwykłym wdziękiem. Ekran jednak nie zdołał z niej wydobyć całego uroku, który artystka roztacza na scenie i nie uwydatnił jej urody.
Pp. Adolf Dymsza i Kazimierz Krukowski maja okazję do „wygrania się” ku niemałej uciesze publiczności. Stworzyć tak komiczne figury, bez popadania w płaskość i szarżę – to już artyzm nielada. Doskonale dopełniają całości pp. Trapszo-Krywultowa, Gawlikowski i Żabczyński.
Muzyka, oparta przeważnie na motywach ludowych, podkreśla nastrój obrazu bardzo szczęśliwie. Specjalne słowa uznania należą się zdjęciom p. Gniazdowskiego. Takich mistrzów pleneru filmowego nawet w wielkich wytwórniach zagranicznych znajdzie się niewielu”.
(Kurier Warszawski 1930 nr 307)
"Pierwszy polski film dźwiękowy, jaki był prezentowany w Pradze, zatytułowany jest Janko Muzykant i jest zrealizowany według utworu literackiego H. Sienkiewicza. Nie jest to film dźwiękowy w takim znaczeniu, jak dotychczas nazywaliśmy tego typu produkcje. Obraz i dźwięk nie są zarejestrowane jednocześnie. Film kręcony jest jako niemy, jednak z myślą o udźwiękowieniu – efekty dźwiękowe i śpiewana (ale nie mówiona!) ilustracja nagrywane są na płytach gramofonowych podobnie jak w filmowym systemie płytowym. Interesuje nas to, gdyż polskie warunki produkcji są zbliżone do naszych, choć, jak pokazuje ten film, jesteśmy bardziej zaawansowani.
Scenariusz (opisujący historię młodego muzyka-samouka, który zostaje cenionym wirtuozem i zdobywa serce znanej pieśniarki), reżyseria i wykonanie są naiwne, teatralne i sztuczne. Dotyczy to także odtwórców głównych ról (M. Malicka i Witold Conti), widać jednak ich duże zaangażowanie. Reżyser wyraźnie był pod wpływem filmów rosyjskich i ukraińskich. Zaskakująco wysoka jest techniczny i fotograficzny poziom zdjęć".
(Karel Smrž, Prvý polský zvukový film. Lidové Noviny 1931 nr 121)
(tłumaczenie z czeskiego: Michał Pieńkowski)
Toalety Marii Malickiej zapewniła firma Ewelina ul. Chmielna 24; konfekcję męską – firma A. Chojnackiego ul. Marszałkowska 109; samochody marki Auburn wypożyczyła firma Niktan ul. Nowy Świat 7, a meble trzcinowe – firma W. Krąkowskiej Al. Ujazdowskie 32.
"Końcowa scena filmu Janko Muzykant. W izbie chłopskiej całują się namiętnie młody skrzypek ze znaną śpiewaczką, czyli Witold Conti z Marją Malicką. A teraz następna scena: para zakochanych na wiwat wypuszcza z klatki kosa, który swojem wesołem pogwizdywaniem umilał życie bohaterowi filmu… Przekorny ptak, zamiast wzbić się prosto w niebo, jak tego wymagał scenarjusz, siada prozaicznie na podłodze. Scenę powtórzono raz, drugi i dziesiąty z tym samym skutkiem… Operatorzy klęli, reżyser zachrypł i ocierał pot z czoła, jeden kos tylko nic sobie z niczego nie robił i na wszystko gwizdał. Wreszcie, po długim namyśle, wzbił się przykładnie do góry i – spadł ogłuszony, uderzywszy łebkiem o szklany dach atelier. Tym razem scena się udała, wszyscy byli zadowoleni prócz kosa…”
(Kino. Tygodnik Ilustrowany 1930 nr 25)
„- Łapaj, trzymaj złodzieja! – rozległy się dzikie wrzaski. Na Kercelaku zawrzało… Tłum rzucił się za uciekającymi dwoma obdartusami, którzy wiali z niebywałą chyżością, przyczem jeden z nich – chudy i wysoki – trzymał w ręku klatkę z pięknym kosem, obijającym się rozpaczliwie o pręty swego więzienia. Po chwili już wszystkie stare i młode przekupki oraz poważni brodaci kupcy brali udział w obławie. Między nimi plątał się jakiś jegomość w sportowym ubraniu, krzyczał coś i tłumaczył, ale w ogólnej wrzawie, podnieceniu nikt nie zwracał na niego uwagi. Nareszcie, gdzieś między straganami, przyłapano zbiegów. Obydwaj byli strasznie zdyszani, zwłaszcza ten, który biegł z klatką, a który odznaczał się wydatnym, zakrzywionym głosem.
Tłum w mig ich otoczył, zjawił się policjant, zrobił się rwetes na cały plac… Każda z przekupek chciała na swój sposób opowiedzieć panu przodownikowi, jak się rzecz miała, starając się przytem przekrzyczeć inne. I niewiadomo jakby się ta awantura skończyła dla obydwóch drapichrustów, gdyby jegomość w sportowem ubraniu nie sprowadził na pomoc towarzyszy, którzy, jak się później okazało, całe to zajście zainscenizowali. Miała to bowiem być scena z filmu Janko Muzykant, w której dwóch andrusów warszawskich (Dymsza i Krukowski) kradnie biednemu Jankowi (Conti) klatkę z jego ulubionym kosem. Gdy wyszło na jaw, kim są rzekomi złodzieje, tłum oprowadził ich w tryumfie po całym Kercelaku, przyczem Dymszy na pożegnanie wpakowano do kieszeni dwa smaczne irysy, a Krukowskiego obdarzono kawałkiem wyśmienitej macy…”
(Zajście na Kercelaku, Kino dla Wszystkich 1930 nr 16)
„W jednej z podwarszawskich kawiarni wydarzyło się niedawno następujące charakterystyczne zajście. Przy jednym ze stolików zajęła miejsce urocza artystka Marja Malicka, której towarzyszył p. Aleksander Żabczyński. Uwagę artystki zwrócił na siebie młody przystojny skrzypek, chluba miejscowej orkiestry. W przerwie zbliżył się on do stolika p. Malickiej, która wyraziła mu uznanie dla jego natchnionej gry. Nie spodobało się to towarzyszowi p. Malickiej. Nerwowym ruchem wydobył z kieszeni pięciozłotową monetę i rzucił ją skrzypkowi. Gest ten wzbudził zrozumiałe oburzenie. Jeden z obecnych p. Adolf Dymsza obrzucił wytwornego pana doborem soczystych przekleństw. Omal nie wynikła bójka. Gdy nareszcie zajście zażegnano, okazało się, że jest to próba sceny do filmu Janko Muzykant”.
(Awantura w kawiarni podwarszawskiej, Kino dla Wszystkich 1930 nr 21)
Rozmowa z Ferdynandem Goetlem, scenarzystą filmu Janko Muzykant.
„Głośno obecnie o realizacji filmowej sienkiewiczowskiego Janka muzykanta. Wiele osób zadaje sobie pytanie, jak z prześlicznej, ale krótkiej noweli Sienkiewicza udało się zrobić wielki całoprogramowy film. Zapytaliśmy o to człowieka chyba najlepiej poinformowanego, bo autora scenarjusza – znakomitego powieściopisarza Ferdynanda Goetla. Wyjaśnił nam rzecz od razu:
- Piękna opowieść Sienkiewicza o Janku muzykancie jest jedynie punktem wyjścia mojego scenarjusza i w całej objętości zajmuje zaledwie jedną piątą część filmu. Daje powabny wstęp do głównej treści filmu, ukazując dzieciństwo Janka, zrodzonego na szczerej wsi polskiej skrzypka z Bożej łaski.
- Więc w pańskim filmie Janko muzykant nie umiera?
- Właśnie, że nie, bo wtedy rzeczywiście film musiałby być bardzo krótki. Janko muzykant nie umiera, lecz dostaje się do domu poprawy, w którym pozostaje aż do dojrzałości. Po cichu kontynuuje swe zamiłowania muzyczne, początkowo pokryjomu, a potem już otwarcie.
Któregoś dnia wychowańcy domu poprawy organizują ucieczkę. Przy tej okazji i Janko wydostaje się na wolność i ucieka do miasta. Pierwsze kroki Janka na bruku stołecznym mają w sobie niemało humoru, jeżeli sobie uprzytomnić, że dostaje się od razu na Kercelak. Tam biorą go w obroty Florek i Lopek, andrusy warszawskie. Wystarczy powiedzieć, że grają ich Dymsza i Krukowski, aby sobie zdać sprawę, ile soczystego dowcipu tryska z tych scen.
Konflikt Janka z andrusami przeradza się w przyjaźń. Sprytni cwaniacy ułatwiają Jankowi otrzymanie posady w podmiejskiej knajpie Pod Krzaczkiem. Jednak coraz bujniej rozwijający się talent Janka przerasta szybko poziom szynku z zaułka. Zaczynają tu bywać dla Janka i goście z miasta. Przypadek styka Janka ze znaną śpiewaczką, która postanawia zaopiekować się nim. Janek kształci się muzycznie. W chwili wszakże, gdy zaczyna już zdobywać stanowisko wielkiego muzyka, nieprzychylni mu ludzie ujawniają jego przeszłość, między innemi pobyt w domu poprawy. Śpiewaczka go opuszcza i dopiero rozprawa sądowa wykazuje całkowitą niewinność Janka. Jest zrehabilitowany i w muzyce odnajduje swój cel życia.
- Czy zadowolony pan jest z typu Janka?
- Nie mogę sobie wyobrazić lepszych odtwórców tego typu, jak te dwa nowe i doprawdy rewelacyjne odkrycia samorodnych talentów: Witold Conti i mały Stefanek Rogulski (Janko jako dziecko). Cieszę się też, że udało się pozyskać do głównej roli niewieściej artystkę tak uroczą i wybitną, jak Marja Malicka.
- Wśród listy realizatorów widzę niemało dobrze znanych i cenionych w świecie filmowym nazwisk…
- Domyśla się pan, że nie powierzyłbym mojego scenarjusza komu innemu. Trudno zaś o ludzi bardziej zdolnych i wytrawnych, jak reżyser Ryszard Ordyński, kierownik produkcji Mieczysław Krawicz, kierownik zdjęć Stanisław Szebego, no i oczywiście, inż. Gniazdowski, nestor naszych operatorów. Wszystko to zasłużeni pracownicy i pionierzy filmu polskiego, to też oddałem mój scenarjusz w ich ręce z całym spokojem. Jestem przekonany, że to będzie film wysoce artystyczny i nieprzeciętny”.
(Ferdynand Goetel o swej przeróbce Janka muzykanta, Kino 1930 nr 24)
Rozmowa z Grzegorzem Fitelbergiem, współautorem muzyki do filmu Janko Muzykant.
„Film dźwiękowy wciąga w swą orbitę coraz to nowe nazwiska. Ostatnio mieliśmy znów do zanotowania fakt przystąpienia znakomitego dyrygenta, prof. Grzegorza Fitelberga, do pracy nad filmem dźwiękowym.
- Stało się to nagle, w sposób przeze mnie wcale nieoczekiwany – zwierza się prof. Fitelberg. Poprostu reżyser Janka muzykanta, p. Ordyński, zaproponował mi współpracę muzyczną w tym filmie, a ja dosłownie od niechcenia propozycje tę przyjąłem. Dopiero w trakcie tej pracy zapaliłem się do niej, no i wraz z p. Schillerem opracowaliśmy stronę muzyczną. Podczas mej pracy nad filmem kierowałem się zasadą, że muzyka musi być popularna, aby była dostępna dla szerszych mas, które oglądają obraz. Przytem jednak musi być zachowany odpowiedni poziom artystyczny.
- A jaki jest ogólny pański pogląd na dźwiękowce?
- Film bez muzyki jest rzeczą pozbawioną życia i wdzięku. Ilustracja muzyczna łagodzi surowy realizm, bijący z taśmy filmowej. Oczywiście muzyka powinna być specjalnie skomponowana lub dobrana do danego filmu i starannie wykonana. Inaczej bowiem cały wynalazek dźwiękowy nie przyniósłby nic sztuce filmowej. Trzeba przyznać, że mamy coraz więcej filmów, które nie odstępują od wyżej wspomnianej zasady. Prawie we wszystkich dźwiękowcach mamy gwarancję dobrego wykonania muzyki. A to znaczy bardzo wiele.
Jak już wspomniałem, jestem przeciwnikiem podkreślania realizmu w kinie, a to ma właśnie miejsce w stuprocentowych dźwiękowcach, oddających wszystkie głosy i dźwięki. Tembardziej też jestem nieprzychylnie usposobiony do filmów mówionych, które system literacko – teatralnych djalogów i monologów doprowadzają do absurdu. Na domiar dzisiejsze nieszczególne jeszcze warunki techniczne sprawiają, że mowa ludzka brzmi brzydko i nienaturalnie. Głos mężczyzny przypomina ryk dzikiego bawołu, a co dopiero głos kobiety…
Z tych wszystkich względów uważam, że rola muzyki w kinie powinna się ograniczyć – jak to przedtem podkreśliłem – jedynie do cieniowania w miły i dyskretny sposób akcji filmu”.
(Jerry, Prof. Fitelberg o filmie dźwiękowym, Kino 1930 nr 31)
***
(muzyka - Grzegorz Fitelberg, Leon Schiller; słowa - Konrad Tom)
wykonanie w filmie: Maria Malicka
Nie pragnę klucza od raju bram,
nie chcę gwiazdki z nieba.
Mnie wystarczy to, co mam,
resztę – zostawiam wam!
Niechby w chatce – byleby z nim.
w biedzie – a żyć we dwoje!
To sny moje – o tem roję
naprzekór ludziom złym.
Jak lata ptaszek po ulicy,
i szuka sobie ziarn pszenicy,
tak twych uśmiechów
i twej pieszczoty
ja szukam ciągle,
skarbie złoty!
Jak lata ptaszek w jasnem niebie,
tak krążą myśli wkoło ciebie.
I tak są blisko,
a wciąż się boją
wyznać ci miłość moją!
Chcę być milionerem
(muzyka - Grzegorz Fitelberg, Leon Schiller; słowa - Konrad Tom)
wykonanie w filmie: Kazimierz Krukowski
Jak spytacie się mnie, czem ja w życiu być chcę,
żebym sobie wybrał, co wolę,
to ja przyznam się wam, że oddawna już mam,
że dla siebie wybrałem już rolę.
Nie sportowy być as, nie Szalapin być bas,
nie minister, nie żołnierz w mundurze,
Nie Krukowski, nie Włast, ani Albert od ciast,
ani cadyk chcę być w Sadogórze.
Ani to, ani to – nie, nie, nie!
Miljonerem być – ot, co ja chcę!!
Forsę mieć – to dobry fach,
liczyć ją po całych dniach,
mieć robotę cały czas
tylko z wpychaniem do kas!
Forsę masz – to znają, kochają cię,
zaraz a gancer jesteś „ja ciebie znam”,
żeńska płeć już tuli się, czuli się,
którą sobie wybrać nie wiesz sam.
Forsę mieć – to dobry fach,
liczyć ja po całych dniach,
mieć robotę cały czas
tylko z wpychaniem do kas!
Kercelak
(muzyka - Grzegorz Fitelberg, Leon Schiller; słowa - Konrad Tom)
wykonanie w filmie: Adolf Dymsza
Gdzie jest plac, gdzie jest plac Kercelego,
skwera się zbiera – sam nasz brat.
Kupić co, sprzedać co – przyjdź, kolego,
tu ci dopasują akurat!
Skoki są, ciuchy są, statek wszelki,
stare portki, nowe szelki,
myszki są, pliszki są, króle też,
na co gust masz, to se bierz!
Jak masz fart, siądź do kart, zagraj w sztosa,
raz sy git i na kwit jeszcze raz.
Czuwaj duch, bo już w ruch idzie kosa,
a na konto draki nie strasz nas!
Hop-siup! Bo my z Kercelaka
często i gęsto się lubim prać.
Hop-siup! I już idzie draka,
ferajna zwyczajna kopsy brać!
- Fotosy
- Materiały prasowe
- Programy filmowe