"Nieco obszerniej napisać należy o Antonim Bednarczyku.
Przede wszystkim dla jego zasług aktorskich i reżyserskich. Nie tyle może popisów, co właśnie zasług. Nie pozbawiony co prawda talentu i dobrze z rzemiosłem aktorskim zżyty, nie mógł jednakże "brylować", gdy mu przyszło stawać obok Rapackiego, Bolesława Leszczyńskiego, Szymanowskiego, Frenkla - i tylu innych, ale w tym stanie rzeczy dla całego młodego pokolenia scenicznego i dla wszystkich aktorów stawał się wzorem bezinteresownego k u l t u s z t u k i. Jego punktualność, jego pilność, skupienie całego swojego "ja" na zadaniach pracy budziły respekt nawet w nygusach czy cynikach. Jeżeli do dwóch, trzech kwestii, jakie by miał na scenie wypowiedzieć, trzeba było grubasa i dość wysokiego mężczyzny, to niski i chuderlawy Bednarczyk dwie, trzy godziny potrafił w garderobie strawić, by się watówkami wyokrąglić, a specjalnymi perukami i odpowiednimi u obuwia podeszwami podwyższyć. Z natury obdarzony ociężałą dykcją, która mu wypowiadane dźwięki jakby ołowiem podbijała, umiał silą woli i nieprawdopodobnie upartą pracą doprowadzić ją do tonu artystycznego. Rzadko który z jego kolegów miał rolę tak przemyślaną, z taką sumą włożonego w nią znoju i tak logicznie osadzoną we współgrze z partnerami. Nie pozostało to bez dodatnich wyników dla linii jego rozwoju: nawet w atmosferze takich tuzowych wymagań, w jakich żyły "Rozmaitości", umiano ocenić wartości tego fenomenalnego pracownika i z biegiem lat stał się on nie tylko cenioną, ale i niezbędną siłą pierwszej sceny.
W konserwatywnych "Rozmaitościach" niezmiennie przestrzegano zasady, by tylko pierwszorzędnej rangi aktor mógł mieć prawo reżyserowania. Wyłom w kanonie po raz pierwszy bodaj uczyniono dla Bednarczyka. Nie zaszedł jeszcze między senatory teatru, gdy już się poddano jego batucie, tyle miano zaufania, że ten "epizod" potrafi równie dobrze wystawić, jak np. Śliwicki sztukę. Liczono nie tyle może na jego polot twórczy, ile na inteligencję, dokładność, obowiązkowość. Nigdy się na tym nie zawiedziono. Jeśli to była sztuka z dawnych czasów, to przed pierwszą czytaną próbą siedział po nocach obłożony dziełami historycznymi i stawał do pracy z wiadomościami o tej epoce niemal nauczycielskimi. Ślęczał nad dziejami, obyczajami, duchem kultury.
Wystawiał moją komedyjkę: Popas Króla Jegomości. W akcie pierwszym przyjeżdżający z Francji Henryk Walezy zatrzymuje się w szlacheckim dworze dwie mile od Krakowa, w ostatnim - z tego dworu ucieka z Polski. Bednarczyk miał odrysowane na kalce nie tylko swoje - i to w kilku wariantach - projekty kostiumów dla statystów, ale i... mapę domniemanej drogi królewskiej. "Wiem, że mi to konkretnie w pracy nie będzie potrzebne, ale przez takie zbędne prace ściślej obcuję ze sztuką."
Ówczesne lata "Rozmaitości" zawdzięczały Bednarczykowi kilkanaście spektakli zmontowanych jak najstaranniej. W sztukach przez niego reżyserowanych nie mogło być mowy o jakimś niedopatrzeniu, o jakimś nie dopracowanym fragmencie.
Poza dużą użytecznością aktorską, poza udatnymi dokonaniami reżyserskimi, Bednarczyk miał znaczenie w teatrze jako człowiek. Teatr nie jest szkołą charakterów ani kursem cnót. Coś z samej istoty teatru wynika, że łatwiej tu o naturę cygańską, fantazjuszowską, hulaszczą, zdezorganizowaną życiowo, niż o jednostkę utemperowaną, umiarkowaną i regularną. Więc jakimż cudem, jaką niezwykłością w teatrze są ludzie tacy jak Bednarczyk - ludzie, którzy i poza teatrem światłami zalet, a zwłaszcza wysoką etyką, świeciliby jako przykłady. Przez chaos, przez intrygi i waśnie swojego środowiska przeszedł nie tknięty żadnym złem, nie wciągnięty w żadną koterię, nie mający na sumieniu niczyjej krzywdy, świadom wszystkich małości światka teatralnego - i niezłomnie wierzący w wartość, w wielkość sztuki teatralnej.
Człowieka tego, godnego stanąć obok France'owskiego Sylwestra Bonnard czy też naszego z Lalki Rzeckiego, nic tak wyraziście nie charakteryzuje jak dzieło, które po sobie zostawił: schronisko dla aktorów w Skolimowie. Od czasu chyba Wojciecha Bogusławskiego, a jeśli nie, to na pewno od czasów Dmuszewskiego obserwowano u nas smutny, czasem bolesny, zdarzyło się, że i męczeński los starych aktorów i aktorek, którym brak już sił do występowania na scenie. Jeśli ktoś z nich miał miłosierną rodzinę, która ich nie bez zażenowania (bo przecie to zniedołężniali komedianci!) przygarnęła, to jeszcze pół biedy. Ale ci - w przeważającej liczbie wypadków - odbici od rodziny, od rodu nawet, bez szeląga zarezerwowanego na te czarne godziny (pokażcie mi artystę, który by miał wyobrażenie przyszłej swojej czarnej godziny), bez możliwości zarobkowania, jeśli nie dosłownemu głodowi, to niedojadaniu i bezdomności wydani na pastwę! Obserwowano ten stan rzeczy z cierpieniem, nieraz ze zgrozą, ugadywano się na temat, że trzeba by jakoś złemu zaradzić - i na tym się kończyło. Ani stan aktorski, ani nikt z możnych, ani instytucje - nikt przed Bednarczykiem palcem nie kiwnął, by stworzyć jakiś zakład emerytalny dla części choćby zubożałych starców, eks-Hamletów i eks-Ofelii. I czego nie uczyniła zbiorowa myśl koleżeńska ani nikt z milionerów, czemu nie podołała żadna instytucja, tego dokonał ten szary, wieczyście zafrasowany człek z wyszarzałymi porciętami i niemal że łataną na łokciach marynarką. Postanowił wznieść schronisko dla kilkunastu choćby aktorów i nie bacząc na przypominające pouczania o motyce i słońcu, zmierzył siły na zamiary. Zbierał od ludzi grosiki i chude złotóweczki, ciułał, docierał do bogatszych spośród publiczności, opodatkowywał kolegów, organizował imprezy, zanudzał, straszył sobą i nie zmęczony, cicho zawzięty, nocami śniący o domku wśród sosen, gdzie by dawne bohatery, niepokonani amanci, czarne charaktery i ongiś "naiwne" mogli odpoczywać wspomnieniami, żyć tym, czym kiedyś byli. I zebrał tyle grosza, by w Skolimowie na podarowanej parceli móc stawiać obszerny, widny dom - i zagościli w nim starcy "komedianci". Nie głodują już dawni za sceny książęta i miliarderzy, nie marzną do kości w zimie, mogą istnieć - i ma kto wspominać dziękczynnie postać i serce aktorskiego jałmużnika: Antoniego Bednarczyka".
(Adam Grzymała-Siedlecki, Świat aktorski moich czasów, PIW Warszawa 1957)
Paweł Owerłło, znany aktor przedwojenny, tak wspominał Antoniego Bednarczyka:
"Bednarczyk, jako reżyser i aktor, należy do tych moich kolegów, którzy położyli wielkie zasługi przy kładzeniu podwalin polskiego filmu, a któych nie umiano ocenić i wyzyskać. Zasłoniły go - i to jest największym grzechem naszej produkcji - bezwartościowe, lecz umiejące się reklamować miernoty".
(rozmowa z Pawłem Owerłło, Kino. Tygodnik Ilustrowany 1936 nr 8)
„O pieniądze na stworzenie schroniska Antoni Bednarczyk zabiegał niezmordowanie i przy każdej okazji, wyzyskując swoją ogromną pomysłowość, poczucie humoru, znajomość obyczajów aktorskich i szlachetną odmianę tupetu. Organizował występy i bale, z których dochód zasilał fundusz przyszłego schroniska, opodatkował na ten cel turnieje karciane, rozgrywane w garderobach i za kulisami. W służbę Sprawie wprzągł nawet irytację otoczenia na jego ciągłe jałmużnicze zabiegi: wprowadził bowiem opłatę karną za przekleństwa wypowiadane pod jego adresem lub choćby w jego obecności.”
(Gabriel Michalik, Hamlet w stanie spoczynku. Rzecz o Skolimowie, Wydawnictwo Iskry, Warszawa 2011)
Antoni Bednarczyk urodził się 26 maja 1872 roku w Radomiu. Uczył się w tamtejszym gimnazjum, potem w Krakowie kształcił się scenicznie pod kierunkiem Romana Żelazowskiego i Leszka Stępowskiego (1890-91). Zadebiutował w zespole Ludwika Czystogórskiego 6 grudnia 1894 roku w Radomiu w komedii Jesienią. Przez parę lat brał udział w przedstawieniach amatorskich organizowanych w Radomiu przez K. Hoffmana. W latach 1897-1900 występował w Teatrze Polskim w Poznaniu. Już niedługo po debiucie ceniono go jako dobrego aktora charakterystycznego. W miesiącach letnich występował w teatrzykach ogródkowych w Warszawie. W sezonie 1900-1901 grał w Teatrze Miejskim we Lwowie, gdzie powierzono mu aż 22 role, w sezonie 1901-1902 w Teatrze Miejskim w Krakowie (16 ról).
W 1902 r. Antoni Bednarczyk zaangażowany został do zespołu dramatu Warszawskich Teatrów Rządowych (m. in. Letniego, Narodowego, Rozmaitości). Jego warszawski debiut w roli Maćka z Bogdańca w Krzyżakach cieszył się wielkim uznaniem stołecznej krytyki. Mając za sobą przeszło trzysta ról i sto wyreżyserowanych sztuk, obchodził 4 grudnia 1925 r. w Teatrze Narodowym jubileusz 30-lecia pracy. 1 września 1927 r. przeszedł na emeryturę, nadal jedna grał i reżyserował.
Występował także w filmach, przeważnie niemych, z których większość nie przetrwała do naszych czasów. Podczas swej kariery zagrał w 14 filmach fabularnych. Był jednym z tych profesjonalnych aktorów teatralnych, którzy przyczynili się do przełamania barier obyczajowych i niechęci do nowego zjawiska, jakim była kinematografia. W tej dziedzinie Antoni Bednarczyk realizował także swój talent reżyserski: był twórcą jednego z pierwszych polskich filmów fabularnych, ekranizacji powieści Dzieje grzechu. Ówczesna krytyka oceniła film jako "uproszczoną, ale dosyć wierną, adaptację powieści Stefana Żeromskiego". W 1919 roku został reżyserem i kierownikiem artystycznym wytwórni filmowej Polfilma.
Niemal od początku jego istnienia Antoni Bednarczyk udzielał się także w radiowym Teatrze Wyobraźni, czyli późniejszym Teatrze Polskiego Radia.
Wielką jego zasługą było doprowadzenie do powstania Schroniska Artystów Weteranów Scen Polskich w Skolimowie. Dziełu temu poświęcił Antoni Bednarczyk wiele pracy i starań od chwili przybycia do Warszawy do uroczystego otwarcia Schroniska 13 kwietnia 1927 r. W 1926 r. został honorowym członkiem ZASP-u. Był jednym z pierwszych teoretyków filmowych, który dostrzegł ogromne różnice między mimiką teatralną i filmową i uważał, że niektóre z wielkich sław teatralnych mogą nie sprawdzić się w filmie. Od 1907 r. uczył gry aktorskiej na kursach u H. J. Hryniewieckiej, zajmował się też zbieraniem teatraliów.
Zmarł w Warszawie 1 lutego 1941 roku. Został pochowany na Cmentarzu Powązkowskim.