„Głośnym echem w polskim światku filmowym odbiła się sprawa spoliczkowania i wyrzucenia z kawiarni Europejskiej pewnego aktora filmowego, którego dzienniki schowały pod literą „B”. Wtajemniczeni wiedzą, że nie chodzi tu bynajmniej o B., a o C. – o Harry Corta. Przez złe podanie literki zrobiono krzywdę aktorom p. Bodo i Brodziszowi, którzy zaraz zameldowali w Z.A.S.P–ie, że nie o nich tu chodzi.
P. H. C. poznał kiedyś za pośrednictwem rodziny dyrektora banku p. K. pewną damę, dość egzotyczną, żonę członka korpusu dyplomatycznego. Flirt, dancing, wino, jazz, perły wreszcie… Dama traciła zmysły przy „pociągającym” młodzieńcu. Romans zrodził koszty, których kapłan, a właściwie kapłon X Muzy nie pokrywał. Z zasady! Dama wręczyła mu więc w dyskrecji część własnej biżuterji do zastawu na pokrycie kosztów. Odtąd ślad przepadł i po drogich kamieniach, i po „pozłacanym młodzieńcu” – bożyszczu zacisznych buduarów. Dyrektora K. mocno ta afera zmartwiła, jako że aktor w jego domu poznał damę. Zainterwenjował więc w sposób męski, stanowczy.
– O co panu chodzi – usłyszał cyniczną odpowiedź. – Dlaczego pana tak mocno kwestja ta obchodzi – przecież owa pani ma męża…
Nieuchronny skandal towarzyski połączony z powierzeniem afery urzędowi śledczemu – nie odpowiadał interesom poszkodowanej, choć dyr. K. po takiej odpowiedzi miał gorącą chęć podcięcia skrzydeł ptaszkowi. Skończyło się jedynie na tem, że zamknął mu drzwi do swego domu i zabronił przychodzić do pierwszorzędnych lokalów stolicy.
– Oberwiesz pan po buzi, jeśli kiedykolwiek spotkam – rzucił mu w twarz przedsmak bolesnego policzka.
Aktor pojawił się mimo zakazu w Europejskiej i z właściwą sobie nonszalancją kręcił się koło stolika dyr. K., siejąc wzrokiem spustoszenie w doborowym garniturze pięknych pań kawiarnianych. Sprowokowanie dyr. K. srogo kosztowało aktorzyka. Jeden mocny chwyt za kark, i za mniej parlamentarną, niżej położoną okolicę, a bohater z bolesną miną znalazł się w niewygodnej pozycji na bruku ulicznym. W kawiarni powstało zrozumiałe poruszenie. Mówiono o pojedynku, zastępcach, sekundantach, rapierach, pistoletach, ujeżdżalni w 1 pułku szwoleżerów lub o lasku wilanowskim – napróżno! Siedemdziesiąt siedem razy minął termin wyzwania, ale minął bez niczego. Czekano na rozprawę sądową choćby, gdzie aktor mógłby szukać sprawiedliwości, kryjąc się za kodeks i na tem polu spotkał wszystkich zawód.
O aktorze poczęto mówić w branży coraz bardziej źle. Gwiazda jego przestała świecić wszystkiemi kolorami tęczy, przyciągać ku sobie, łudzić i czarować. Aktor znów stał się prywatnym człowiekiem, odartym z pseudonimu, zwykłym sobie panem B. Dziesiąta Muza wykręciła się doń plecami. Aż nagle rozeszły się słuchy, że mimo wszystko pertraktują z nim o engagement do filmu Orlica, nakręcanego zagranicą. Przecierano oczy ze zdumienia i nie dawano wiary. Kwestję przeciął ostrzem klingi Z.A.S.P. Na posiedzeniu zarządu ustalono jednomyślnie wysłanie do Petefu listu, że wobec tego, iż p. H. C. nie został przyjęty do Związku (o co bardzo ponoć zabiegał) współpraca zrzeszonych kolegów z nim, uważana być musi za niemożliwą. Krótko i węzłowato: nie dla niego miejsce w kinematografji polskiej. Petef przyjął pismo to do wiadomości: p. H. C. do Paryża nie pojedzie. Gwiazda źle prowadzącego się adepta X Muzy z sykiem spadła z filmamentu i spoczęła na samem dnie bagna…”
(Aktor na niewłaściwej drodze, Kino Dla Wszystkich 1930 nr 30)
"W związku z artykułem, który ukazał się w Kinie Dla Wszystkich w nr 30 mam zaszczyt prosić o umieszczenie następującego sprostowania.
Żadnej „egzotycznej pani” nie znam, natomiast znam panią K. od lat dawnych. Żonę owego pana K., o którym mowa w artykule. Pozostaje ona w przyjacielskich stosunkach z całą moją najbliższą rodziną. Widząc, że znajduję się chwilowo w ciężkich warunkach finansowych zaofiarowała mi, jako przyjaciółka mojej rodziny, pożyczkę w wysokości 10.000 zł. Zgodziłem się tę pożyczkę przyjąć jedynie pod warunkiem oprocentowania bankowego, przyczem jako gwarancję spłaty tej sumy podałem wyciąg hipoteczny na majątku ziemskim mojej babki, Piaski Szlacheckie w powiecie Krasnostawskim, z którego wynikało, że posiadam na swoje nazwisko na tej hipotece 65.000 zł płatnych dnia 15 lutego 1931 roku. Niezależnie od tego wystawiłem kwit na sumę 10.000 zł, w którym zaznaczyłem, że przy spłacie zobowiązuję się zapłacić procent. Kwit ten został podpisany przezemnie i przez panią K. Ten kwit znajdował się u mojego przyjaciela p. H., od którego odebrał go pan K. W ten sposób zaciągnięta przezemnie w stuprocentach zagwarantowana pożyczka u pani K. nie ma absolutnie nic w sobie z jakiegokolwiek naciągania lub podkładu erotycznego.
Pan K. nie mógł mi zamknąć drzwi do swego domu, gdyż tam od dłuższego czasu nie bywałem, spotykając się z panią K. u swojej rodziny. Następnie też nie zakazał mi bywania w jakichkolwiek lokalach stolicy, rozpuszczał jedynie na ten temat pogłoski. Zajście, o którym mowa miało miejsce w restauracji hotelu Europejskiego, której jestem i dotychczas stałym bywalcem i przedstawiało się w sposób następujący, co potwierdzić mogą wiarygodni świadkowie. Jadłem kolację, wszedł na salę p. K. w towarzystwie kilku panów, siadł ostentacyjnie przy stoliku obok mojego i odezwał się ubliżająco o mnie. Ja, słysząc to daleka, wstałem od stolika, podszedłem do pana K. i zapytałem, czy te słowa stosują się do mnie. Po otrzymaniu potwierdzającej odpowiedzi, trzymając jeszcze serwetkę w ręku, uderzyłem w twarz pana K. Na to ów pan wyjął rewolwer i usiłował do mnie strzelić. Panowie, którzy siedzieli przy stoliku pana K. wyrwali mu broń. Na to pan K. zaczął ciskać znajdującemi się obok przedmiotami i w ten sposób broniąc się przed jego atakami wyszedłem razem z nim do hallu. Pan K., jak wynika z powyższego, obraził mnie słownie, na co zareagowałem czynnie. Jeśli zaś chodzi o sprawę sądową z mojej strony przeciwko panu K., za szerzenie uwłaczających mojej czci pogłosek, to sprawa ta znajduje się w rękach mecenasa Kruszewskiego i nie została dotychczas złożona do prokuratora i sądu, bowiem nie posiadam w tej chwili dostatecznych środków materjalnych. Sprawy tej jednak nie zaniechałem.
W sprawie moich starań o przyjęcie do ZASPU oświadczam, że rzeczywiście takie czyniłem, bowiem pragnąłem zostać członkiem tej ze wszech miar poważnej instytucji, gdyż zamiarem moim jest być aktorem filmowym. Dotychczas czynię starania i pragnę być członkiem ZASPU, uważając, że jestem zupełnie w porządku i że ostrza zarzutów powinny być skierowane w inną zupełnie stronę. Zarząd ZASPU wezwał mnie dla wyjaśnienia tej sprawy. Na posiedzenie to stawiłem się ze swoim adwokatem i uchwała ZASPU, która zapadła brzmiała, że do chwili wyjaśnienia danej sprawy na drodze sądowej lub też odwoławczej zawiesza moją kandydaturę. Tyle mogę oświadczyć o właściwym przebiegu mojej sprawy, prosząc Szanowną Redakcję o zamieszczenie powyższego sprostowania, co do prawdziwości którego służę odpowiednimi dokumentami. Jednocześnie oświadczam, że wszystkich którzy rozszerzać będą pogłoski uwłaczające mojej czci lub skierowane przeciwko mojej osobie, pociągnę do odpowiedzialności karno-sądowej.
Z poważaniem Harry Cort
Warszawa, dnia 11 grudnia 1930 r.”
(Kino Dla Wszystkich 1930 nr 31)
Jarosław Iwaszkiewicz poznał Harry'ego Corta w roku 1929 na planie filmu Ryszarda Biske i Adama Augustynowicza 9.25 Przygoda jednej nocy. 35-letni poeta poświęcił debiutującemu amantowi jeden ze swoich wierszy.
POŻAR ATELIER
To Harry Cort
"Nie wolno w hali palić papierosów
Bo mogą się spalić dekoracje.
Niektórzy nie chcą o tem słyszeć,
Ale dyrektor ma rację.
Może nagle płomień bystrym skokiem
Ogarnąć całe atelier.
Tak było w „United” przed rokiem.
Ogień – i koniec. To się wie.
Węgle też z lamp wypadają;
Co chwila się coś przysmala,
Tego nie trzeba gasić:
Węgielek sam się spala.
Nie trzeba także gasić jeszcze
I tych – ze wszystkich stron –
Wstrząsanych płomiennym dreszczem
Rozfalowanych łon.
Drobne to płomyki i bezpieczne,
Nie ogarną ani hali, ani mnie,
Powoli opadną same –
I zgasną. To się wie.
Trzeba mieć przecie świadomość,
Że już teraz nie pora ani czas
Nadawać na świat wiadomość,
Że miłość spala nas.
I ten płomień, co we mnie gorze,
Zgaśnie prędko. Wiem. Niby kwiat
Zwiędnie o swojej porze.
A świat będzie zwyczajnie, jak świat.
Ukoi się i cicho
Opadnie na serca dno.
Malutki ten płomyczek.
I co nam po nim – no?
Nie takim chciałem ogniem,
Morzem płomiennych piór –
Ogarnąć zieloną ziemię,
Do samych buchnąć chmur.
Ziemi świątynie skrzydlate
- Nie te z makietek – wiesz?
Jak nowy Herostrates
Żarem obrócić w perz.
Lecz gaśnie serce sczerstwiałe,
I nie mogę już – ach, to się dobrze wie –
Zapłonąć ogromnym pożarem
Któryby spalił całe, całe atelier".
(Wiadomości Literackie 1929 nr 20)
Harry Cort (właśc. Stanisław Józef Bielski) urodził się 19 marca 1908 roku w Trzeszczanach koło Hrubieszowa. Jego ojciec był bogatym właścicielem ziemskim. Twierdził, że ich rodzina wywodziła się genealogicznie od wielkiego księcia litewskiego Giedymina i używał nazwiska Giedyminowicz-Bielski. Nie jest to jednak udokumentowane. Po rozwodzie ojciec zabrał kilkuletniego syna w długą podróż. Objechali południową Europę, Afrykę i Azję. W 1924 roku wrócili do kraju. Stanisław wstąpił do lwowskiego Korpusu Kadetów. Maturę zdał w warszawskim gimnazjum Kazimierza Kulwiecia, a potem wyjechał na studia do Paryża.
Pod koniec lat 20-tych wrócił do Polski. Poznał wtedy Marię Jehanne Wielopolską, pisarkę i dziennikarkę, która miała duże wpływy w środowisku filmowym. Została jego promotorką. W 1929 roku 20-letni Stanisław, pod pseudonimem Harry Cort, zadebiutował w filmie Ryszarda Biske i Adama Augustynowicza 9.25. Przygoda jednej nocy, sensacyjnej opowieści z wątkami z Dalekiego Wschodu. Maria Jehanne Wielopolska nie kryła zadowolenia z „narodzin” nowego amanta. „Cort jest niezwykle piękny, ślicznie zbudowany, o ruchach urodzonego ekranowego artysty, bo miękkich przedziwnie i naturalnych. Uśmiech czarujący. Oczywiście jeszcze musi przejść niejeden ogień jupiterów, aby dojść do doskonałości, w każdym razie jest to nabytek dla polskiego filmu wprost bezcenny”.
Wykorzystał to od razu Konstanty Meglicki, reżyser filmowej Halki (1930) na motywach opery Stanisława Moniuszki. Powierzył Cortowi rolę Janusza, beztroskiego szlachcica, który uwiódł i porzucił Halkę (Zorika Szymańska). Nie była to jednak dobra decyzja. Maria Jehanne Wielopolska uznała jego rolę za niefortunną, a inni recenzenci podkreślali brak aktorskich umiejętności i „niedopasowanie do kontusza”. Porażką była też rola dziennikarza w filmie Karuzela życia (reż. Bolesław Miciński, 1930). „Wypada blado, nie wystarczy być przystojnym, trzeba jeszcze umieć czasami grać” – pisał recenzent Kuriera Polskiego.
Kolejną szansą dla młodego amanta miał być udział w filmie Michała Waszyńskiego Romans panny Heni wg powieści Marii Rodziewiczówny, ale do realizacji nie doszło.
Pod koniec 1930 roku Harry Cort stał się bohaterem głośnego skandalu towarzyskiego. Wdał się w romans z bogatą mężatką, która potem oskarżyła go o kradzież biżuterii. Aktor wydał oświadczenie, interpretując fakty na swoją korzyść.
Swoją przyszłość widział nadal w aktorstwie, dlatego intensywnie uczył się śpiewu i dykcji. W roku 1932 zdał egzamin i został przyjęty do ZASP-u. Wkrótce potem wystąpił w Teatrze 8.30 w komedii muzycznej Oscara Strausa Kobieta, która wie, czego chce, w której tytułową rolę zagrała słynna Helena Makowska. W trakcie gościnnych występów w Poznaniu doszło do wypadku samochodowego, w którym Harry Cort został poważnie ranny.
Na rekonwalescencję pojechał do posiadłości ojca na Lazurowym Wybrzeżu. Prowadził wystawne i bogate życie na własną rękę. Używając tytułu „księcia” i „pretendenta do tronu polskiego”, związał się z córką amerykańskiego milionera. Kiedy zaręczyny zostały zerwane, Bielski kontynuował karierę oszusta. Podróżował i nie płacił za hotele, notorycznie zaciągał u znajomych pożyczki, miał kontakty z handlarzami narkotyków. Pod koniec 1935 roku w Paryżu zatrzymała go policja. Oskarżony o posiadanie narkotyków i oszustwa na sumę ok. 300 tysięcy franków, trafił do więzienia. Po odbyciu kary wyjechał do Szwajcarii. Znów wiele podróżował. Latem 1939 roku znalazł się w Londynie, gdzie poznał Jeanne Marie d’Olmez de Selva, francuską arystokratkę, pochodzącą z Kuby. W sierpniu wzięli ślub.
Po wybuchu II wojny światowej przedostali się do Hiszpanii, a stamtąd dotarli w połowie 1940 roku do Nowego Jorku. Prawdopodobnie w latach 1941-1943 Stanisław Bielski działał w polskiej misji wojskowej w Kanadzie. Wkrótce potem jego żona wyjechała na Kubę i zawiadomiła go o unieważnieniu ich małżeństwa. Przez wiele lat po wojnie Bielski procesował się z nią o nieprawomocny rozwód i zabrany mu majątek. Doprowadziło go to do finansowej ruiny. Pod koniec lat 60-tych próbował też dochodzić części spadku po ojcu, choć jeszcze przed wojną został wydziedziczony. Ostatnie lata spędził w nędzy, żyjąc jedynie z pożyczek od swoich amerykańskich znajomych.
Zmarł 30 stycznia 1979 roku w Phoenix.
Losy Stanisława Bielskiego po wyjeździe z Polski w połowie lat 30-tych przez wiele lat były nieznane. Opisał je Marek Teler w książce Zapomniani artyści II Rzeczypospolitej.