„Autentyczne zdjęcia na filmie mają zwykle coś fascynującego, bardziej rozpłomieniają wyobraźnię aniżeli najbardziej fantastyczne opowieści. Urok autentyczności potrafił reżyser Ordyński podnieść przez dobry montaż. Nieruchomy, fotograficzny początek filmu nietylko nie razi, ale jakby dodawał patyny. Jest w tem zestawieniu faktów ciągłość, nawet dramatyczność, jest interesujący, bogaty materjał do refleksyj i rozpamiętywań. Nikt u nas jeszcze takich faktycznych dramatów nie budował, odcinki rzeczywistości chwycone na fotograficzną płytę, a przedewszystkiem na taśmę, marnieją potem po różnych kątach, i cała praca notowania historii pozostawiona jest starym zwyczajem tylko historykom piszącym. Film jako nauczyciel historii – w zasadzie bardziej objektywny od piszącego człowieka – wystąpił u nas po raz pierwszy na kinową widownię.
Doskonała jest pozatem ilustracja muzyczna zrobiona przez Maklakiewicza. Wplecenie motywów muzycznych tak bardzo znanych, że już banalnych, nie odejmuje jej ani oryginalności, ani wyrazistości. Strona muzyczno-ilustracyjna jest bogata i tak zinstrumentowana, że staje się jakby artystyczną syntezą, symfonją rzeczywistych dźwięków. Film jest dźwiękowy, choć taśma jest niema.
Narzuca się tylko zastrzeżenie co do ideologicznej linji kompozycyjnej. W ujęciu p. Ordyńskiego Sztandar wolności jest niemal wyłącznie historją wojen. Z „pokojowych” faktów wyłuskane są nieliczne i dość przypadkowe. Kiedy kończą się wojny, kiedy mapa Polski usadowiła się na ekranie w pełnych swych rozmiarach, reżyser rozgląda się niepewnie po polskiej rzeczywistości – i widzi już tylko parady wojskowe. Gdzież jest Polska, ta która żyje, pracuje i rozwija się już po wojnach i niezależnie od wojskowych parad? Czy p. Ordyński uważa, że w polskiej rzeczywistości istotny jest jedynie czyn wojenny i wojskowy, czy tak rozumie znaczenie sztandaru wolności i ideę tych, co go nosili?”
(Stefania Zahorska, Sztandar wolności, Wiadomości Literackie 1935 nr 13)
„Po raz pierwszy podjęto w Polsce tego rodzaju próbę. Mieliśmy wprawdzie i przedtem filmy o treści historyczno-patrjotycznej, ale każdy z nich rościł pretensje raczej do sławy czysto kinowej, z reguły zresztą nieosiągalnej.
Tym razem mamy do czynienia ze zjawiskiem szczególnem. Sztandar wolności to nie jest film w potocznem znaczeniu. Jest to dokument historyczny, rodzaj filmowej ilustracji dziejów naszych w ostatniem trzydziestoleciu. Z konieczności są tu luki i niedociągnięcia techniczne.
Reżyser R. Ordyński miał za zadanie zmontować te wszystkie luźne i niepowiązane fragmenty w jedną całość. Zadanie bardzo trudne, nawet w pewnym stopniu niewykonalne. Poradził sobie reżyser w ten sposób, że wypełnił luki zręcznie skrótami i wstawkami uzupełniającemi. Że pomimo to pozostały jeszcze gdzieniegdzie przeskoki – rzecz nieunikniona. Przy całym wysiłku i staranności nie dało się uniknąć poważnych braków. Skompletowano przecież tylko to, co się zachowało, co się dało zgromadzić. Skrót trzydziestolecia, obfitego w dziejowe wydarzenia, jest bardzo niezupełny. Niemniej jednak film posiada pełną wartość dokumentu historycznego. Całość prezentuje się ciekawie.
Niektóre zdjęcia są naprawdę wartościowe pod względem dokumentalnym. Taki przyjazd Wilhelma II do Wilna, niektóre fotografje legionowe, nieudolnie kręcone reportaże z uroczystości przed kilkunastu laty – wszystko to ma wielką wymowę i siłę uczuciową.
Imię wielkiego budowniczego Polski Niepodległej przewija się raz po raz wśród zdarzeń i faktów. Cały film jest hołdem złożonym Józefowi Piłsudskiemu.
Dużą pomocą w montażu jest ilustracja muzyczna prof. Maklakiewicza, skomponowana z umiarem i wyczuciem tematu”.
(Tad. C. Sztandar wolności, Słowo 1935 nr 77)
„Ubiegły tydzień przyniósł znów polską premjerę. Premjerę, zapowiadaną jako monumentalny film narodowy, odtwarzający dzieje walk o niepodległość i dzieje Polski Niepodległej na przestrzeni ostatnich 30 lat. Gdyby istotnie stworzyć film, złożony z odpowiednio dobranych zdjęć dokumentarnych, byłoby to świetne wykorzystanie jednej z najefektowniejszych możliwości kina – ożywiania przeszłości. Tak, jak to zrobił Ordyński w szumnie nazwanym Sztandarze wolności, lepiej wcale nie robić. Jest to coś w rodzaju wycinanek z dodatków ilustrowanych niedzielnych wydań dzienników i to wycinanek, zrobionych nożycami trwożliwego cenzora, który chciał być jeszcze bardziej sanacyjny niż samo BB.
Spreparowano więc byle jaki montaż różnych aktualności sprzed pięciu i dziesięciu lat, dorobiono huczącą kotłami i bębnami muzyczkę i obecnie demonstruje się tę propagandowo-bebecką parodję warszawiakom. Nieporozumienie zasadnicze – możeby to wszystko strawił jakiś zjazd Polaków z zagranicy, ale pokazywanie Warszawie w sielankowych scenkach tych tragicznych momentów, które znamy nie z opowiadań, ale jako naoczni świadkowie, jest naiwnością bardzo pośledniego gatunku.
Film jest bzdurą zarówno z punktu widzenia historji, jak i filmu. Parę przykładów: Prezydent Wojciechowski jakby wogóle nie istniał, mówiony komentarz uważa go chyba za jednego z widzów różnych państwowych uroczystości. Rok 1926 w tym „dokumentarnym” filmie reprezentuje pochód agitacyjny w czasie wyborów Prezydenta. Joffe, przewodniczący delegacji sowieckiej w Rydze, zjawia się na ekranie przy dźwiękach Poloneza Chopina.
Wojna 1920 roku polega na tumulcie w orkiestrze i zdjęciach z wyścigu myśliwskiego szwadronu kawalerji.
A jednak… jednak warto pójść na ten nieszczęsny Sztandar wolności, żeby zobaczyć marszałka Focha, otrzymującego polską buławę marszałkowską, żeby zobaczyć marszałka Piłsudskiego sprzed lat zgórą 15-tu w zdobytem Wilnie, żeby wśród zdjęć z oficjalnych wizyt dyplomatycznych ujrzeć nieżyjącego króla Ferdynanda, prezydenta Poincare, marszałków Joffre’a i Franchet d”Esperay. W owych fragmentarycznych zdjęciach zmartwychwstaje ginące pokolenie wodzów i polityków wielkiej wojny”.
(Z. B. Sztandar wolności w kinie Filharmonja, ABC Nowiny Codzienne 1935 nr 88)
„Film Sztandar wolności ma odrębne zupełnie oblicze od innych filmów i trzypłaszczyznowe niejako walory. Przedewszystkiem jest WIARYGODNYM dokumentem, sumą zdarzeń historycznych, uwiecznionych na taśmie filmowej w odnośnej chwili, a więc nie filmem historycznym, nakręconym i nagrywanym sztucznie.
Dalej – uratował ten film tysiące metrów taśmy bezcennej od zagłady. Po prywatnych domach, biurkach i strychach leżały te zdjęcia, te fotografje i te ulotki – powoli nikły, płowiały, rozpadały się w nicość. Ostatni moment został wykorzystany. Jedyne w swoim rodzaju świadectwo przełomowej epoki w dziejach Polski, od roku 1905 do dni bieżących, uratowano i przez umiejętne zestawienie, podniesiono w znaczeniu i wartości.
Trzecią dodatnią stroną filmu Sztandar wolności to niespodziane podłożenie mu tonu szlachetnej sensacji. Nawet dla szerokich mas, nietylko dla historyków i polityków, będzie on atrakcją. Ludzie szukają z zainteresowaniem przebiegu zdarzeń, tak niedawnych, tak głośnych, a już zapadających w głuszę przeszłości, szukają znajomych twarzy, nieraz twarzy dawno już zaginionej w mrokach śmierci, szukają swoich własnych przeżyć związanych z jakimś faktem historycznym. Szukają też miejsc znajomych w stolicy i całym kraju. A ponadto znajdują tu nieraz tłumaczenie retrospektywne zjawisk, których ongiś nie potrafili sobie objaśnić lub które zaciemniała im aktualna pasja polityczna czy partyjna. Dziś z olimpijskim już spokojem, jakie niesie zawsze zdarzenie minione, patrzą na przeżyte czynnie lub biernie chwile”.
(Sztandar wolności, Wiadomości Filmowe 1935 nr 6)
„Tego roku wpadł na pomysł p. Ryszard Ordyński, aby, mimo małych nadziei, przeszukać prywatne szuflady, komody i strychy, aby ponadto przewertować składy Biura Historycznego, Pata etc. i to co się da zebrać z materjału dokumentalnego, kinematograficznego wydobyć, skopjować, odświeżyć, posklejać i dać najprawdziwszą prawdę na ekranie: przekrój 40- letnich dziejów walki o niepodległość. Tam, gdzie brakło taśmy filmowej, dał fotografje i ulotki oraz pisma współczesne, nadzwyczajne dodatki do gazet etc. A tylko jeden jedyny moment nagrał, mianowicie chwilę, kiedy do pełnego teatru przynoszą 22 lipca 1917 roku wiadomość, że Komendant zaaresztowany (rzecz autentyczna). Osterwa deklamuje właśnie fragment z Wyzwolenia. Teatr się opróżnia, jakby go wicher wymiótł. A choć ta scena jest wzorowana także na autentycznem zdarzeniu, jest ona jedyną, którą się nagrało w atelier dzisiaj.
Pozatem nic, tylko dokument, wzruszające momenty niemiłe, kiedy Niemcy wchodzą do Warszawy i wzruszające momenty miłe, kiedy wkraczają do Warszawy Legjony, a choć wiadomo, że kwestja tego wejścia II Brygady do stolicy wiązała się z niezupełnie odpowiednimi knowaniami politycznymi contra Komendant, to jednak żołnierz o niczem nie wiedział i z bijącym sercem witał mury Warszawy. Jego też ludność wita entuzjastycznie, pierwszego żołnierza polskiego od Bóg wie, ilu lat…
Dalej przesuwają się przed naszemi oczyma smętne korowody pogrzebów, fragmenty walk pod Kijowem, przybycie Komendanta z Kijowa, przybycie jego do Wilna, zdobycie Wilna, raz i drugi raz – otwieranie i wznawianie Wyższych Uczelni, otwarcie Sejmu, obrona Lwowa i mnóstwo straszliwych epizodów z wojny bolszewickiej aż do traktatu pokojowego włącznie. Tyle zapomnianych już momentów, tyle cudownych ewokacji!
Nawet największy wróg tych Niepodległościowców, którzy wyrąbywali krwawo Polskę od początku prawie tego stulecia, pójdzie oglądnąć ten film z ciekawością, bowiem znajdzie w nim każdy coś dla siebie zajmującego, każdy, jakąś twarz już nieistniejącą, w mrokach wojny zaginioną, jakiś skrót tragiczny lub chwalebny, kąty ulubione…
Nad tem wszystkiem, co się toczy wartko, z żelazną konsekwencją historyczną, panuje muzyka. Dyskretna, a potężna muzyka Jana Maklakiewicza. Dominuje jako lejtmotyw hasło Wojska polskiego, wzmagające się coraz bardziej. Od Szczypiorny i Benjaminowa przychodzi pierwszy raz silnie zaakcentowany motyw I Brygady, ponury i dramatyczny – faluje, rozwija się i wreszcie wybucha radosnym finałem: fuzją z Hymnem Narodowym Jeszcze Polska nie zginęła.
W momencie mobilizacji ogólnoświatowej, kontrapunktycznie połączone, tłoczą się hymny narodowe Państw Centralnych i Aljanckich, od czasu do czasu wpadając w ton Międzynarodówki – a wzdłuż walk legjonowych snują się znane piosnki o Kasztance, o armatach, o Strzelcu, o Belinie – wszystka naiwność, wszystko umiłowanie, wszystko bohaterstwo polskiego żołnierza, zamknięte w dźwięku rytmicznym.
Film, który nam pokazano w wigilję Imienin Komendanta ma wielką wartość i dla nas i zwłaszcza dla polskiej emigracji. Wartość dydaktyczną, naukę historii najplastyczniejszą z plastycznych, no i podłoże obywatelskie: uratowane zostały od zagłady niezastąpione niczem i nigdy dokumenty, które za jaki rok lub dwa, przestały by wogóle istnieć.
Sądząc z zainteresowania, jaki film wzbudził, będzie to największy sukces sezonu”.
(MJW, Sztandar Wolności, Kurier Poranny 1935 nr 77)