- Kraj: Polska
- Rok produkcji: 1931
- Premiera: 19 IX 1931
Tytuł angielski
TEN CONDEMNED
Aparatura
Tobis-Klangfilm
Obsada aktorska:
Józef Węgrzyn (adwokat Jan Dobrochowski, "Jur"),
Karolina Lubieńska (Hania, rewolucjonistka),
Adam Brodzisz (Janusz Dunin, architekt),
Zofia Batycka (Olga Michajłowna, narzeczona generała Maksimowa),
Bogusław Samborski (Maksimow, generał żandarmerii),
Franciszek Dominiak (Zienkow, pułkownik żandarmerii),
Kazimierz Justian (Szymon, prowokator),
Jan Szymański (Łysy, rewolucjonista),
Ryszard Misiewicz (aptekarz),
Artur Socha (delegat z Krakowa),
Tadeusz Kański (rewolucjonista),
Stefan Rogulski (brat Hani),
Józef Maliszewski (skazaniec),
Bronisława Nobisówna (pokojówka Olgi Michajłownej),
Maria Korska (rewolucjonistka w bibliotece),
Antoni Bednarczyk (zastępca naczelnika więzienia),
Aleksander Bogusiński (adwokat),
Roman Dereń (policjant w cyrkule),
Józef Grodnicki (prokurator),
Michał Halicz (rewolucjonista),
Józef Karbowski (rewolucjonista),
Jerzy Kobusz (rewolucjonista),
Stanisław Łapiński (sędzia),
Władysław Neubelt (prezes sądu),
Henryk Rzętkowski (wachmistrz żandarmerii),
Leon Recheński (oficer rosyjski),
Ina Ney (uczestniczka festynu na Bielanach),
Jerzy Ney (uczestnik festynu na Bielanach),
Loda Niemirzanka (dziewczyna na festynie na Bielanach, tańcząca ze strażakiem),
Eugeniusz Koszutski (strażak na festynie na Bielanach),
Kazimierz Jarocki,
Witold Kuncewicz,
Jan Tomasik,
Mieczysław Winkler,
Józef Zejdowski,
Gwido Rakowski,
Błażej Płochocki,
Chór Dana
- Treść
- O filmie
- Głosy prasy
- Ciekawostki
Rok 1906, Warszawa. Z Pawiaka na Cytadelę przewożony jest skazaniec. Grupa rewolucjonistów pod wodzą adwokata Jana Dobrochowskiego (pseudonim Jur) próbuje go odbić. W wyniku zdrady Szymona akcja nie udaje się. Skazaniec zostaje powieszony. Przypadkowym świadkiem tej sceny jest Janusz Dunin, młody architekt. Poznaje młodszego brata skazańca i opiekującą się nim Hanię, która należy do grupy rewolucjonistów. Hania prosi Jura, by przyjął do organizacji Janusza.
Generał Maksimow, dowódca żandarmerii, dąży za wszelką cenę do zdemaskowania i pojmania Jura. Zadaniem ma się zająć pułkownik Zienkow.
Podczas wiecu przemawia delegat z Krakowa. Szymon daje znak żandarmom, by wkroczyli do akcji. Janusz rzuca się na zdrajcę i ostrzega uczestników przed niebezpieczeństwem. Akcja żandarmów nie udaje się. Hania i Janusz spotykają się na festynie na Bielanach. Wyznają sobie miłość. Szymon, przebrany i ucharakteryzowany, nadal inwigiluje rewolucjonistów. Janusz poznaje go na ulicy, próbuje strzelać. Szymon wzywa policję. Janusz, uciekając, chroni się w powozie Olgi Michajłowny, narzeczonej generała Maksimowa. Zaskoczona kobieta chce go wyrzucić. Janusz, by ocalić życie, namiętnie ją całuje. Olga zaprasza go do siebie. Kiedy w trakcie wizyty zjawia się nieoczekiwanie Maksimow, Janusz udaje lekarza, którego wezwała Olga.
W czasie pobytu w Warszawie Wielkiego Księcia Cyryla grupa Jura przygotowuje zamach na Maksimowa. Janusz umawia się z Hanią w Łazienkach. Nie może jednak dotrzeć na miejsce, bo usiłuje zmylić śledzącego go Szymona. W jednej z alejek spotyka jadącą konno Olgę.
Jur decyduje, że zamachu na generała dokona Janusz. Bombę zapakowaną jak pudełko czekoladek ma przechować Hania. Kiedy w jej mieszkaniu zjawiają się żandarmi, podopieczny Hani ukrywa bombę w swoim rzekomym „garbie”. W dniu zamachu Janusz dostaje bombę od Hani. Rzuca ją w kierunku jadącego powozu Maksimowa. Żandarmi aresztują dziewięciu rewolucjonistów. Janusz pozostaje na wolności. W swoim mieszkaniu zastaje Olgę. Nieoczekiwanie zjawia się Hania, która podejrzewa, że Janusz zdradził. Szymon, który ją śledził, aresztuje oboje. Trafiają na Pawiak do sąsiadujących ze sobą cel.
Olga prosi Zienkowa, by ocalił Janusza od śmierci. Pułkownik obiecuje jej to, pod warunkiem, że dowie się, kim jest Jur. Olga odwiedza Janusza w celi i nakłania go, by się ratował nawet za cenę zdrady. Hania słyszy ich rozmowę, z której wynika, że Janusz pozostał jej wierny. Wkrótce zostaje zwolniona z więzienia. Szymon nadal ją śledzi.
W czasie procesu, w którym Jan Dobrochowski jest obrońcą 10 rewolucjonistów, wszyscy zostają skazani na śmierć. Maksimow, ciężko ranny w zamachu, przygotowuje rozkaz o egzekucji. Hania odwiedza Janusza w więzieniu. Potem idzie do mieszkania, w którym Jur i kilku rewolucjonistów przygotowują się do akcji odbicia skazanych kolegów. Hania ostrzega ich, że jest śledzona. Rewolucjoniści, przebrani w rosyjskie mundury, aresztują Szymona i przekazują go policji. Pod wodzą Jura, udającego rotmistrza Oskara von Budberga, jadą na Pawiak. Na podstawie sfałszowanego dokumentu naczelnik wydaje im 10 więźniów.
W tym czasie Szymon zawiadamia Maksimowa o planach Polaków. Zienkow z oddziałem żandarmów przybywa na Pawiak za późno. Szymon, nieprzydatny już jako szpieg, zostaje wtrącony do więzienia. Janusz spotyka się z Hanią. Na mieście pojawiają się ulotki o zakończonej sukcesem akcji uwolnienia 10 więźniów z Pawiaka.
Scenariusz Dziesięciu z Pawiaka, napisany przez Ferdynanda Goetla, powstał na podstawie wspomnień pułkownika Jana Jura-Gorzechowskiego. Był on dowódcą grupy bojowników PPS-u, która w kwietniu 1906 roku uwolniła z więzienia na Pawiaku dziesięciu więźniów politycznych skazanych wyrokiem doraźnego sądu wojskowego na karę śmierci.
Po 25 latach Ryszard Ordyński zrekonstruował tę brawurową akcję w filmie. Fabuła została wzbogacona fikcyjnym wątkiem miłosnej gry uczuć między trojgiem bohaterów. Obraz cieszył się wielkim powodzeniem, otrzymał złoty medal czytelników tygodnika Kino za najlepszy film roku.
Do sukcesu przyczynili się także aktorzy – Józef Węgrzyn, Adam Brodzisz, Karolina Lubieńska (debiut), Zofia Batycka, Bogusław Samborski. Duże zainteresowanie budził też techniczny eksperyment, czyli udźwiękowienie filmu. W warstwie słownej tylko niektóre sceny zostały zrealizowane „na żywo” z dźwiękiem, inne pozostały w konwencji kina niemego, z dialogami zapisanymi na planszach. Warstwa muzyczna, autorstwa Władysława Daniłowskiego i Feliksa Rybickiego, obejmuje natomiast cały film. Piosenki wykonuje chór Dana oraz Zofia Batycka. Nagrań dokonano w niemieckiej wytwórni Tobis w Berlinie.
Wiele scen nakręcono w autentycznych warszawskich plenerach – m.in. na Pawiaku, w Cytadeli, w Alei Róż, w parku Łazienkowskim, w pobliżu wiaduktu Pancera, mostu Kierbedzia i mostu Poniatowskiego oraz w wesołym miasteczku na Bielanach.
Dziesięciu z Pawiaka, jak donosiła prasa w roku 1932, był też pokazywany za granicą. W USA odniósł wielki sukces jako pierwszy polski film wyświetlany w prestiżowym kinie na Broadwayu.
„Patrząc na ten obraz ciągle mamy na myśli pytanie, jak patrzy nań taki pułkownik Jur Gorzechowski – i tacy uczestnicy czy ocaleni ówczesnego dramatu – bo wszystko to działo się wczoraj, bo trzy czwarte współczesnych żyje, pamięta, głęboko pamięta. I ta myśl psuje nam trochę bezstronność obserwacji, niepokoi nas, krępuje, a nawet trochę żenuje. Bądź co bądź tak wygodnie siedzimy w fotelach kina, tak bezpiecznie słuchamy krzyków rozpaczy i triumfu, gruchotu strzałów i wybuchu bomb, a tamci, żywi, istniejący, opowiadający nam z ekranu, nie mową taśmy, ale mową istotnych przeżyć własnych, mową bezpośrednią, aż przykrą chwilami w swojej bezpośredniości?!...
Tak. Rozumiem, że dokument to prawie historyczny, dyktowany własnoustnie przez czołowego bohatera tego niebywałego zdarzenia – rozumiemy, że niejeden kraj może nam pozazdrościć takiego… żywego scenariusza – niemniej coś nas boli w tej reinkarnacji aktorskiej – w tej dysproporcji między prawdą wczorajszą – a dzisiejszem widowiskiem. Trzeba się długo otrząsać z wrażeń ubocznych subiektywnych – zanim się sformułuje swój sąd objektywny.
Konstrukcja filmu logiczna i zwarta. Duże wyczucie perspektywy i pojemności ekranu, zdjęcia czyste – epizody liryczne pełne wdzięku – groza uchwycona mocno w scenie zamachu. Pomysł burzy w czasie sądu i chór – wprost niezrównany. Złoty medal temu, kto tę scenę wymyślił. Technicznie mogła być wykonana potężniej, lecz powtarzamy – pomysł wspaniały! Muzyka miła i bez bezpośredniości.
Słowem: film naprawdę wartościowy, dorobek w naszej filmowej literaturze poważny”.
(MJW, Dziesięciu z Pawiaka, Kurier Poranny 1931 nr 264)
„Film osnuty na osobistych wspomnieniach pułkownika Jura Gorzechowskiego, posiada miejscami charakter ścisłej rekonstrukcji, w którą wpleciono podwójną intrygę miłosną. /…/ Sukces filmu spowodowany jest wyborem tematu. Drugim czynnikiem powodzenia jest realizacja pospołu z dobrym montażem; akcja toczy się wartko, w poszczególnych scenach pulsuje napięcie i ruch; w mocne akcenty dramatu wpadają raz po raz błyski humoru. W zespole wykonawców góruje żywioł męski z Józefem Węgrzynem, Adamem Brodziszem, B. Samborskim i K. Justjanem na czele. Zofja Batycka wcieliła się bez zarzutu w postać dorodnej i romansowej Rosjanki, Karolina Lubieńska jest dla polskiego filmu nabytkiem pożądanym; jej ekspresja jest szczera, gra – przepojona uczuciem.
Film jest tylko częściowo mówiony; strona wokalna nieco szwankuje, zapewne z winy wadliwej aparatury”.
(Kurier Warszawski 1931 nr 259 wyd. wieczorne)
„Zdawaćby się mogło, że świetny wyczyn bojowców będzie głównym tematem filmu. Nic podobnego. Porwanie więźniów dołatane jest tylko do nudnego i ckliwego romansu. W szczegółach rażą tysiączne nieprawdopodobieństwa. Bomba, którą rzuca student przebrany za robotnika, opakowana jest w papier z etykietą Wedla. Robociarz z bombonjerką od Wedla w ręku czekający na przejazd generała – to pomysł konspiracyjnie dość wątpliwy. Reżyser zapomniał widać o przysłowiu „Wedle stawu grobla”. Bomba dla niepoznaki przebrana jest za bombonjerkę, a student za robotnika, ale takie zestawienie musiałoby przecież zwrócić uwagę najmniej domyślnego detektywa. Równie dobrze mógłby to być kapociarz z bukietem róż i do tego zimą. Trudno już patrzeć na Samborskiego w mundurze rosyjskiego generała i nie wydaje się nam, aby wynalazek kina dźwiękowego był zrobiony poto, żeby wyolbrzymiał i tak już potężne sapanie i rzężenie tego sympatycznego aktora.
Każde zjawienie się Batyckiej na ekranie, nawet bez bałałajki i nawet nie w amazonce, budziło cichy jęk na widowni. Były tam i szatańskie pomysły reżyserskie w rodzaju wichury, która wdziera się do sali sądu i strąca ze ściany portret cara. Były i piosenki źle dostosowane do zdjęć, i biedna Batycka otwierała swoje śliczne usteczka zawsze troszkę za późno: jeżeli chodziło o odśpiewanie „przebrzmiałej piosenki”, wykonano to precyzyjnie.
Mimo że film nazywa się „całkowicie dźwiękowym”, z głosów natury słyszymy tylko kopyta końskie na bruku. I to jedno pozostaje nam jako wrażenie. Czy nie za dużo jednak tych brukowych filmów i kopyt końskich? Nie chodzi tu o temat, ale poważnie trzeba zaprotestować przeciw temu powrotowi realizacji do prymitywu. Od czasów filmów Sfinksa z Polą Negri jedno się tylko chyba zmieniło: czystość i poprawność zdjęć. To bardzo niewiele”.
(Antoni Słonimski, Kronika tygodniowa, Wiadomości Literackie 1931 nr 40)
Przy realizacji filmu współpracowały następujące firmy:
Antykwariat Artystyczny K. Kaniewski i S-ka ul. Nowy Świat 64 - meble i rekwizyty
Ewelina ul. Chmielna 24 - toalety Zofii Batyckiej i Karoliny Lubieńskiej
„Mieszkańcy Warszawy byli niedawno świadkami wypadków, zgoła niesamowitych. Na jednej z bardziej ożywionych ulic wpadł pewien zdyszany młodzieniec do popularnej cukierni, spłoszył wszystkich gości, strzelając na postrach w sufit, narobił rwetesu, poczem wyskoczył przez kuchnię na podwórze. Tam zwinnym ruchem skoczył na mur, oddzielający to podwórze od składu desek. Ku ogólnemu zdumieniu, przeskakiwał zręcznie przez stosy desek, to wdrapując się na nie z chyżością wiewiórki, to spadając z nich jak kot – nie czyniąc sobie nic złego. Przemknął przez cały skład, znów skoczył na parkan, przesadził go i wybiegł na ulicę, którą właśnie przejeżdżała wykwintna kareta. Nie namyślając się wiele, młodzieniec rzucił się do karety, otworzył drzwiczki i po chwili znalazł się wewnątrz ku osłupieniu pasażerki. Była nią artystka Zofja Batycka. Wtem rozległ się okrzyk: „Stop!” To reżyser Ordyński zawiadamiał operatora inż. Gniazdowskiego, że zdjęcia skończone… Bohaterem tylu skoków i przeskoków – wogóle całego tego emocjonującego biegu naprzełaj był Adam Brodzisz, odtwarzający w filmie Dziesięciu z Pawiaka główną rolę”.
(Kino Dla Wszystkich 1931 nr 22)
„Przechodnie mijający most Kierbedzia byli świadkami sceny, mrożącej krew w żyłach. Nowym Zjazdem jechał powóz, a nim, o dziwo, ktoś w mundurze generała carskiego… Za nim cwałowało sześciu czerkiesów. Świta, jaka zazwyczaj towarzyszyła warszawskiemu generał-gubernatorowi za dawnych lat. Tłumy ludzi przyglądały się temu niesamowitemu widowisku. Wtem rozległ się straszliwy huk. Dym przesłonił na chwilę całe pole widzenia. Widać jeszcze było tylko, jak konie stanęły dęba i tłum rzucił się panicznie do ucieczki. Jeden człowiek tylko został najspokojniej na placu. To Zbigniew Gniazdowski, który aparatem filmowym utrwalał całą tę scenę”.
(Kino Dla Wszystkich 1931 nr 30)
„Filmowano właśnie scenę masówki, na której przemawia delegat z Krakowa (Artur Socha). Jeden z uczestników masówki (Adam Brodzisz) dostrzegł, że pewien podejrzany osobnik, na którego już oddawna zwrócił uwagę, zakrada się na dach i stamtąd powiewa znacząco sztandarem. Był to prowokator (Kazimierz Justjan), pragnący w ten sposób ściągnąć tu policję rosyjską. Brodzisz wspina się więc czemprędzej na dach i usiłuje unieszkodliwić Justjana. Wywiązuje się bójka. Aby wypadła na ekranie naturalnie, trzeba bić się nie na żarty. To też Brodzisz z Justjanem tłukli się z ofiarnością dla dobra sztuki rzeczywiście zdumiewająco. Lecz oto stała się rzecz groźna, a przez scenarjusz bynajmniej nieprzewidziana. Stary zmurszały dach na wysokości trzeciego piętra nagle trzasnął i zaczął się załamywać pod walczącymi. Justjan potknął się i przewrócił się, a padając niebezpiecznie zranił się wystającym zardzewiałym gwoździem obok oka, które groźnie spuchło. Gdyby nie szybka pomoc lekarska, kto wie, jakby się ten wypadek skończył. Szczęście też, że rana nie nastąpiła o centymetr dalej, gdyż wówczas utrata oka przez znakomitego artystę byłaby nieunikniona”.
(Kino Dla Wszystkich 1931 nr 31)
„Nad stawem praca wre. Rozstawione aparaty. Sylweta rasowego Anglika, od stóp do głowy na szaro, przy aparacie. To inżynier Gniazdowski. Wpatrzony w aparat, nikogo nie widzi, prócz Karoliny Lubieńskiej, która stoi pod rozłożystym kasztanem, trzyma gałąź lila bzu i wpatrzona w dal… czeka. W przeciwieństwie do czekania w życiu, kiedy każda minuta wydaje się wiekiem, tutaj czekanie jest dość urozmaicone. Oto pomocnik inżyniera Gniazdowskiego przykłada do główki pani Lubieńskiej centymetr i przeciąga go do objektywu. Potem ktoś inny otwiera trzy składane tabliczki z numerami i również przykłada je, ale tym razem do dużego słomkowego kapelusza przemiłej artystki.
Dyrektor Ordyński z wrodzoną uprzejmością mówi coś do Lubieńskiej, w tej samej chwili podchodzą do niej garderobiana, która obciąga falbany przy lila wzorzystej sukience i pan Narkiewicz – charakteryzator.
Bez pytania puszkiem pudruje jej nos! Bodaj to być w filmie!”
(Kino 1931 nr 25)