„Przecudne, czyste, pełne plenery, bajeczne widoki, które dech w piersi zapierają; czuje się wprost zapach smreków tatrzańskich. Słyszy się ich szelest pod puszystemi okiściami śniegu. Wpuszczono nas do zaczarowanego pałacu króla gór. Więc oglądamy jego Królestwo – burzę zimową, zamieć śnieżną, spadającą lawinę, taki bajeczny potok górski, co choć niewielki, a udaje dorosły wodospad i zbójnickiego w doskonałym rytmie i walki zbójników z Liptakami. Podziwiamy konkursy narciarskie, narty jako środek lokomocji tamtejszych górali, konkursy hippiczne z przyprzążkami narciarzy, w których zgodnie biorą udział wojskowi, górale, turyści, narciarze, sportowcy.
Reżyser przy pomocy cudnej natury świadomie wysunął na pierwszy plan tło obrazu, które przykuwa oczy, uwagę widza, a dopiero na drugim planie postawił bezpretensjonalną akcję scenarjusza, która jest tylko cienką nitką, haftowanym wzorkiem na tej przepysznej kanwie. Więc nie przejmujemy się zbytnio dramatem jednego z dwóch, którzy kochają tę samą dziewczynę, bo krzepki fizycznie i duchowo góral Jasiek, ból swój poszedł koić w góry, poszedł „białym śladem”; wierzymy, że wróci z zabliźnioną raną i „zobaczy” wtedy napewno dorodną dziewczynę góralkę, która tęskni za nim, a warta jest kochania.
Film ma wysoką artystyczną wartość, osiągniętą zupełnie prostemi środkami, bez aktorskich sztuczek.
Ta sama prostota cechuje grę artystów – sportowców w rolach głównych. Oto: Fiszerowa (Hanka), Andrzej Krzeptowski (Andrzej) i Jasiek (Sieczka) – z bajeczną grą twarzy, z której się czyta jak z otwartej księgi. Nawet epizodyczna rólka Zosi – Lina Kari – dostosowana jest pod względem artystycznego wyczucia do całości.
Publiczność, której niekoniecznie potrzebne są policja, wojsko, girlsy, oszałamiający taniec, sensacja, chore niezrozumiałe wizje, gra namiętności niekoniecznie czystej – znajdzie w tym filmie prawdziwe zadowolenie. Podkład muzyczny bajecznie miły. Młodzież powinna koniecznie obejrzeć ten film dla względów artystycznej natury i ze względów pogłębienia wiadomości geograficznych i to nie zwlekając, żeby nam nie zdjęto obrazu tego z ekranu. Czy ten film jest użyteczny? Ależ tak, bo daje wyraz pięknu, spokój i wypoczynek dla nerwów i umysłu, bo choć na moment wyświetlania tego obrazu stajemy się lepsi – pogodniejsi”.
(Wanda Kalinowska, Biały ślad, Kino 1933 nr 1)
„Jest to właściwie dobroduszny projekt filmu. Jeśli nie dopisał scenarjusz i reżyserja – dopisały cudownie Tatry. Niektóre zdjęcia są urocze i okazuje się, że Tatry, śnieg, narciarze, zjazdy, nawet górale są kopalnią niezrównanych motywów. Ciekawe, że folklor, który zwykle tak nieznośnie wychodzi na ekranie, w tej podhalańskiej formie, pełnej harmonji w ruchach i zdecydowania w konturze, jest dobrym motywem filmowym. W tem wszystkiem niema jednak jeszcze narazie filmu. Tym razem zapomniano go zrobić. Szkoda więc, że zepsuto piękne tatrzańskie zdjęcia strzępkami niby-akcji i że snują się tam jacyś niepotrzebni ludzie, którzy ponoć są aktorami. Tylko wykonawca głównej roli prezentuje się sympatycznie”.
(Stefania Zahorska, Film tatrzański, Wiadomości Literackie 1933 nr 2)
„Adam Krzeptowski, góral wielkiej rasy, zawziął się, aby całemu światu pokazać nieporównane piękno swojej rodzonej, górami groźnie najeżonej ziemi. Wszystko, co posiada, poświęcił na to, aby stworzyć film, co Tatry opromieni. Pokazywali nam niedawno jego fragmenty. Obecne były rozmaite godne osoby i znakomite wygi z kinematograficznej branży: wszyscy razem oniemieli z wielkiego podziwu i z radosnego zachwytu. Jak cię kocham, Ludwiku XIX, obraz jest to przepyszny! Nazywa się Biały ślad. Fabułę uczynił do niego syn pana Jackowy – Rafał Malczewski, a Krzeptowski, cholera zawzięty, miesiącami po górach łaził, na wschody i zachody czatował, światła najdziwniejsze za świetlisty ogon łapał, kozicę nawet wypatrzył i zmajstrował film taki śliczny, że się jasno człowiekowi czyni na duszy. Płótno ekranu spowite jest albo w srebrne mgły, albo zasypane brylantami. Śnieg się na nim tumani, słońce się po niem wałęsa i „białym śladem” nart bieży i w śnieżystej kurzawie złotą ryje się twarzą i tarza się po bieli.
Niema w tym filmie ani łabędzia z Łazienek, tego skrzydlatego draba, co na widok aparatu sam się już pozuje i szyję wygina, jak stara aktorzyca, niema kozaków i szarży, niema prostytutki i włamywacza; szarżę urządza wiatr, a słońce jest pierwszym aktorem i chce złotym, apollinowym grotem ubić kozicę. Gęby będą ludzie otwierali, jak bramę miasta Gazy, na ten widok. Nareszcie coś czystego i jasnego, nareszcie coś, co nie męczy, nie łka i nie jęczy, nareszcie nie żałobne nabożeństwo, tylko coś, co raduje, krzepi, pociesza i nareszcie wesele słońca z najpiękniejszą ziemią. Ruch, życie i jawność. Żadnej tajemnicy, żadnego szwindla. Niech Pan Bóg da zdrowie Adamowi Krzeptowskiemu, że Go tak cudownie wystawił i z bliska w dziele słonecznem ukazał”.
(Kornel Makuszyński, Do L. Solskiego – drugi list zamrożony, Świat 1932 nr 10)
"Według scenarjusza Rafała Malczewskiego skonstruował p. Adam Krzeptowski film oparty o tło tatrzańskie. O ile ujęcie żywiołu góralskiego bytowania wśród śnieżystych cudów górskich, świadczy o rozmachu reżysera, który był tu zarazem i operatorem i własnym doradcą plastycznym, o tyle budowa akcji i rytmu, dokonywana zresztą na ideowo może zrozumiałym, ale zato prawie bezkształtnym pod względem fabuły scenarjuszu – nie stoi na wysokości trudu włożonego w realizację obrazu. Możnaby z tej, dość pobałamuconej, wiotkiej gawędy wyciąć jedynie dobry reportaż rodzajowy, napewno wtedy wartościowy, tembardziej, że niektóre zdjęcia i ustawienia aparatu są istotnie niebanalne. Doskonałe zwłaszcza skoki narciarskie.
Typy góralskie przepyszne, gra aktorów nieraz zadziwiająco subtelna i skupiona, zawsze pewna i pozbawiona efekciarstwa. Tu zaznacza się wybitnie estetyczna opieka reżysera. Pozatem dużo jest momentów nieociosanych, puszczonych samopas nieopanowanych. P. Fiszerowa ma swoje dobre dobre warunki na aktorkę, potrzebuje jednak poza widocznie dobrem wyszkoleniem sportowem dużo treningu dla przystosowania twarzy i ruchów do obrazu filmowego. Film zaopatrzony jest w napisy często zwarte i trafne, jeszcze częściej niepotrzebne, a dźwiękowość dopełniono po zmontowaniu wersji niemej. Obraz zasługuje na uwagę, a reżyser Krzeptowski na lepsze warunki produkcji i bardziej nowoczesną pomoc techniczną".
(Kronika filmowa, Codzienna Gazeta Handlowa 1932 nr 287)
„Nie brak śniegu i lodów w filmie polskim Biały ślad. Jest tu w nim pozatem wiele słońca. Znalazł się dzielny sportowiec, syn Tatr, góral, A. Krzeptowski, brat znakomitego mistrza narciarskiego, który postanowił sam nakręcić i wyreżyserować słoneczny film z życia tatrzańskiego. Nie przywiązywał zbyt wielkiej wagi do treści obrazu. Chciał dać wierny obraz życia mieszkańców gór, scenarjusz skreślił mu słynny malarz Rafał Malczewski i rozpoczęły się zdjęcia filmu.
Obraz ten wyróżnia się przedewszystkiem doskonałemi zdjęciami i kapitalnemi nieraz ujęciami. Znać, że zdjęcia robił prawdziwy artysta, który szedł po linji największego oporu, nie wahał się przed najtrudniejszemi zdjęciami, zadanie swoje, pokazania w całej pełni piękna Tatr i sportów zimowych, wykonał doskonale. Kapitalne wręcz są zdjęcia biegu zjazdowego, dokonywane na nartach w ruchu ręczną kamerą, malownicze są zdjęcia pod światło i z góry.
Niestety, za mały nacisk położył reżyser na treść i sprowadza jego obraz do roli „natury”. Niewątpliwie w tym filmie coś się dzieje na ekranie. Mamy młodą, wysportowaną dziewczynę, w której kocha się młody góral, ona natomiast kocha się w innym góralu. Mamy lawinę, która zasypuje zakochanych, jest tu dowcipne bardzo rozwiązanie sytuacji, kiedy wszystkim się już zdaje, że dziewczyna ta zginęła zasypana lawiną. Ale to jest za mało jak na film.
Pod względem aktorskim obraz jest interesujący. Aktorami byli przeważnie górale. Nie ma tu głośnych i okrzyczanych nazwisk aktorskich. Główne role grają mieszkańcy gór, którzy po raz pierwszy stanęli przed objektywem. Ze swego zadania wywiązali się dobrze.
Film zasługuje na obejrzenie. Daje piękne, barwne widoki Tatr, maluje w barwach prawdziwych życie górali i piękno sportów zimowych. Pełen jest słońca i pogody ducha”.
(T. Mic. Biały ślad, ABC 1932 nr 363)
Fragment wywiadu z Ryszardem Ordyńskim dla Gazzetta di Venezia.
"Niestety polska produkcja filmowa nie może jeszcze zaprezentować niczego nadzwyczajnego i szczególnie odpowiedniego dla tutejszej publiczności. Nie z powodu braku talentu, wyobraźni czy odpowiedniego materiału, lecz przez brak środków technicznych: brak ten dotychczas powstrzymywał nas przed produkcją w tej dziedzinie tego, co mogliśmy stworzyć w dziedzinie teatru czy sztuk plastycznych.
W ostatnich latach liczba produkowanych przez nas filmów wciąż rośnie, osiągnęła nawet pewien poziom, co niewątpliwie stanowi wielki postęp w porównaniu z przeszłością. Wiele naszych filmów było pokazywanych także za granicą.
Ponieważ nie mogliśmy zaprezentować niczego powyżej średniej, początkowo chcieliśmy zrezygnować z udziału w tej wystawie. Jedynie dzięki ponownemu serdecznemu zaproszeniu prezydencji i dyrekcji Biennale, która nie wyobrażała sobie naszej nieobecności na polskiej imprezie, która w tym roku po raz pierwszy wystawia się na Weneckim Biennale z własnym pawilonem, ostatecznie zdecydowaliśmy się na udział w Wystawie.
Nie zaprezentujemy jednak filmu z naszej normalnej produkcji, lecz dzieło stworzone przez amatora, będącego jednocześnie reżyserem i operatorem. Autorem rękopisu jest Adam Krzeptowski, a scenarzystą malarz [sic!] Rafał Malczewski, który wystawiał swoje obrazy na Biennale. Twórcy mieli bardzo ograniczone środki, ale też dużo odwagi, a przede wszystkim wiele miłości do natury, w której dorastali.
Polski region tatrzański zawsze był ulubionym tematem naszych poetów i malarzy. Otacza go sieć legend, które nadają mu szczególnego, mistycznego romantyzmu.
Nawet jeśli autor filmu prezentuje dziś tylko atrakcje wycieczek i sportów górskich, wiemy, że szykuje świetny romantyczny film o tej właśnie scenerii, która ze względu na swój szczególny charakter nie znajduje porównania w żadnym innym folklorze. Towarzyszyć mu będzie zupełnie niepowtarzalna muzyka.
Polska kinematografia, choć pozbawiona jakichkolwiek dotacji, ma już inteligentnych reżyserów, świetnych aktorów i wykwalifikowanych operatorów. Wszyscy – i mogę to stwierdzić, gdyż pracowałem jako reżyser w Ameryce w najlepszych warunkach technicznych – jesteśmy dobrze przygotowani do pracy mimo braku środków technicznych i do pokonania wszelkich płynących z niego trudności. Obecnie, dzięki poprawie sytuacji i stworzeniu studiów dźwiękowych, mamy nadzieję, że przy pomocy oryginalnych tematów będziemy mogli stworzyć coś bardziej interesującego, co będziemy mogli w bardziej godnej formie zaprezentować na kolejnym Biennale.
Pozwólcie, że zwrócę uwagę, że nawet ilustracja muzyczna prezentowanego filmu została nagrana przy pomocy specjalnego systemu opracowanego przez polskich techników, a wszystkie ujęcia wykonano przy użyciu prostego urządzenia ręcznego i jednego obiektywu. Podczas pracy statyw nie został użyty ani razu".
(Arte russa al Festival Cinematografico. Le parole di Riccardo Ordinsky, Gazzetta di Venezia 11 VIII 1932) (tłumaczenie z włoskiego: Michał Pieńkowski i Federico Striuli)