„Jeżeli weźmiemy pod uwagę, że realizowanie Iwonki nie miało na celu żadnych wielkich zadań twórczych, lecz w pierwszym rzędzie – stworzenie kasowego filmu, to musimy przyznać, że rezultat w całej pełni osiągnięto. Iwonka ma zapewnione długotrwałe powodzenie w całej Polsce, a kto wie? – może i poza jej granicami (ze względu na koloryt). Iwonka, mierna powieść – okazała się doskonałym scenariuszem, nietylko ze względu na barwność i żywość akcji, lecz przedewszystkiem ze względu na swój charakter. Nareszcie mamy w filmie polskim coś z naszego życia, z naszego krajobrazu, z naszych typów, słowem – coś, co go wyróżnia w powodzi przeciętnej europejskiej produkcji. Ta odrębność kolorytu powinna być wskaźnikiem dla dalszej naszej produkcji filmowej, która z wielu powodów nie może sobie jeszcze pozwolić na olśniewanie technicznemi nadzwyczajnościami, przepychem wystawy, ilością gwiazd i eksperymentem artystycznym. Nie ulega wątpliwości, że scenarjusz Iwonki można było wyzyskać o wiele lepiej, ponieważ jednak szczupłość miejsca nie pozwala na dokładne omówienie szczegółów, przejdźmy do porządku nad brakami, a podkreślmy zalety filmu.
W pierwszym rzędzie na pochwałę zasługuje p. Smosarska. Wydobyła z Iwonki więcej niż dał jej autor; jej Iwonka jest osóbką z charakterem, a przytem pełną prostoty, szczerości i dziewczęcości. Szkoda, że p. Smosarska, grając w jednym filmie na rok, ma u nas tak mało sposobności do rozwinięcia swego talentu w całej pełni. Zdjęcia inż. Gniazdowskiego są świetne i pozwalają widzowi objąć coraz większe pole widzenia; wychodzimy już poza wąskie ramy wnętrz i odcinka ulicy na szerokie przestrzenie o dalekich horyzontach (kilka takich zdjęć wypadło prześlicznie). Ułani, dziecko i piesek spisali się wybornie. Inni aktorzy – nieco gorzej. Wiadomo, że ekran jest dla aktorów teatralnych nielitościwy. Zato ci, którzy raz już przeszli tę ogniową próbę, są „murowani”. Taki jest Frenkiel (ojciec) i Jaracz. Z „nowozaciężnych” – Gawlikowski, Zimińska i Gorczyńska. Innych pragnęlibyśmy jaknajczęściej oklaskiwać… w teatrze”.
(S., Iwonka, Kino-Teatr dla Wszystkich 1925 nr 5)
„Literatura polska ma wiele świetnych dla kinematografu powieści, jest jednak rzeczą słuszną, aby porządne powieści zachować do czasu, gdy film polski będzie porządny.
Narazie kinematograf nasz jest jak małe dziecko, które bierze do buzi wszystko i nie rozróżnia jeszcze smaku ani zapachu. Władze powinny zakazać demonstrowania tego obrazu za granicą, gdyż Polska jest tam odmalowana dość wiernie, lecz bardzo nieprzyjemnie. Cudzoziemiec, oglądający ten obraz, doznaje uczuć lęku i podziwu.
Przede wszystkiem zrobiono z nas zawodowych pijaków. Piją tam wszyscy i ciągle. Żołnierze piją wódkę, oficerowie – wódkę i piwo, obywatele – wódkę, piwo i wino, a ludzie wytworni palą prócz tego nargile. Jeśli młoda panienka chce zrobić prezent żołnierzom, kupuje całe kosze alkoholu. Jedyni ludzie, którzy w tym filmie nie piją – to złodzieje i prostytutki.
Cała Europa krzyczy nie bez słuszności, że jesteśmy państwem policyjnem, tymczasem, jak widać z Iwonki, policji u nas wcale niema. Nikt się o pomoc do policji nie udaje, a młoda dziewczyna, która wyrwała się z płonącego dworu, później z rąk bandyty i towarzystwa łobuzów miejskich – ucieka przed policjantem i kłamie, aby nie wyznać, że potrzebuje opieki państwa.
W łaskawych oczach autora scenariusza niema nic łatwiejszego, gdy się chce zdobyć dziewczynę – jak wynająć kilkudziesięciu bandytów z karabinami i urządzić napad na dwór.
Poza tem wszystkiem cudzoziemiec, oglądający Iwonkę, nabrałby przekonania, iż Polska jest bardzo mała, mniejsza od księstwa Monaco. Widzimy bowiem dwu ludzi, zaczepiających kobietę na ulicy. Ślad tej kobiety ginie, ale zjawia się jakiś alfons, który podejmuje się odnaleźć ją. W tym celu ubiera się w kostjum włóczęgi i idzie na kresy od dworu do dworu i oczywiście w przeciągu paru tygodni Iwonka zostaje wykradziona.
Prócz tego cudzoziemiec przekonałby się, iż jesteśmy państwem militarystycznem, które lubuje się w wojsku. Ludzie cywilni w tym filmie zajmują się piciem, uwodzeniem albo pojedynkami. Kategorje, z których zlepiona jest Iwonka są haniebne. Niema tam ludzi przyzwoitych ani środowisk myślących.
Władze powinny zakazać wyświetlania Iwonki za granica jeszcze i z tego powodu, aby nie demonstrować niewiarygodnej lichoty naszego filmu, pozbawionego nie tylko cech twórczości i pomysłowości, ale najprymitywniejszego smaku. Istnieją państwa, jak Anglja lub Czechosłowacja, które prawie wcale nie mają własnego przemysłu filmowego – nie byłoby więc nic strasznego, gdybyśmy i my nie robili obrazów. Ale jest rzeczą smutną, iż obrazy wykonane z takim nakładem kosztów i trudów, stoją tak nisko pod względem artystycznym.
Mówiąc poważnie, niema u nas pokolenia ludzi kinematografu, niema reżyserów ani dekoratorów, niema aktorów ani przemysłowców o zdrowych ambicjach.
Film polski kuleje pod względem najważniejszego czynnika – rytmu obrazów i ciągłości akcji. Aktorzy teatralni, jak to już wiemy dawno, nie mają nic wspólnego z filmem. Ani Gish, ani Chaplin, ani Keaton, ani Gloria Swanson nie wyszli z teatru, a praca malarza ogranicza się u nas do zarzucenia poduszkami kanapy i urządzenia niechlujnych wnętrz. Na pociechę mówi się zwykle: „No, ale zdjęcia są dobre i wyraźne”. Tem gorzej. Gdyby były nieostre i ciemne, nie widzielibyśmy wszystkich brzydot Iwonki.
Panna Smosarska jest bardzo ładna, ale jej uroda nie ma nic do powiedzenia w kinematografie. Kto wie, może w rękach dobrego reżysera dałoby się z niej wydobyć jakieś walory fotogeniczne. Węgrzyn ma najpiękniejszy głos z aktorów polskich, ale to tylko troszkę mu pomaga w kinematografie. Odegrał on w Iwonce rolę wykwintnisia, demona elegancji. Już w pierwszej scenie widzieliśmy, jak pije sam szampana i rzuca papierosy na dywan. Tego nawet nie robi Beylin, kiedy jest sam w pokoju. Frenkiel jest fotogeniczny jak stare rozrosłe drzewo, jak antyczna budowla; twarz Frenkla na tle nieba i parę jego grymasów były to najszczęśliwsze momenty filmu. Panie Gorczyńska, Modzelewska i Romanówna zostały sprowadzone do jednego poziomu zupełnej nicości. Grabowski w roli Szweda jest tak straszny, iż mógłby sam jeden iść na Częstochowę. Tadeusz Frenkiel nie powinien się pokazywać w kinematografie, chyba na widowni, gdzie jest ciemno – i to w czasie antraktów powinien wychodzić na korytarz. Pan Jan Pawłowski powinien nie wychodzić z korytarza. Łuszczewski nie umie siadać na konia, choć zasługuje na konia za swój filmowy egzamin. Jaracz grał źle przyjaciela Węgrzyna, a Brydziński wyszedł obronną ręką, ginąc w pojedynku już w prologu. Wiesław Gawlikowski był jedynym aktorem filmowym. Patrząc na niego, miało się chwilami złudzenie, że się jest w kinematografie. Spokój i umiar oraz warunki zewnętrzne pozwalają rokować mu przyszłość.
Publiczność grała nie gorzej od aktorów, oklaskując najgłupsze momenty. Zwłaszcza drażniące jest bezmyślne bicie brawa na widok czapki wojskowej. Wojsko jest to konieczne zło i niema już kina w Europie, gdzieby publiczność oklaskiwała ułańskie chorągiewki. Wygrywanie na tym tanim patriotyzmie jest specjalnością grafomanów i Germanów, ale publiczność – jeśli już jest taka wojownicza, co się zresztą zawsze łączy u nas z antysemityzmem – nie powinna się tak cieszyć, że wojsko pracuje dla kieszeni p. Hertza.
Wiadomo wszystkim, że Sfinks nie ma nosa – ale p. Hertz ze „Sfinksa” ma nos do interesów i nie cofa się przed szerzeniem tandety i obniżaniem gustów publiczności przy łaskawym współudziale p. Krzywoszewskiego i p. Germana.
O ile nam wiadomo, firma ta operowała przez długi czas kapitałem niemieckim, nic więc dziwnego, iż z ust mego przyjaciela wyrwały się po przedstawieniu słowa „Roty”: „Nie będzie German pluł nam w twarz, ni dzieci nam germanił”.
(Antoni Słonimski, Kino Palace: Iwonka, Wiadomości Literackie 1925 nr 46)
„Dobrze się stało, że wytwórnia Sfinks przeniosła na ekran pełne wielkiego napięcia dramatycznego przeżycia Iwonki. Przedewszystkiem dlatego, że żadna z najnowszych powieści współczesnych nie ma w sobie tyle szczerej polskości co Iwonka, żadna też nie zdołała nakreślić tak pięknie idealnego typu dziewczęcia polskiego. I jeśli Iwonka dotrze na ekrany zagraniczne – stanie się pierwszorzędnym środkiem propagandowym, dając typ łączący w sobie wraz z głębią uczucia kryształową przejrzystość duszy. Tę szczerą polskość Iwonki potrafiono na filmie odtworzyć w każdym calu. Czy to w szeregu krajobrazów, w których przewijają się najpiękniejsze zakątki Rzeczypospolitej poprzez Warszawę aż do Lwowa czy w przeróżnych scenkach rodzajowych, w charakterystyce postaci, a nadewszystko w ogólnym nastroju, w jakim film od początku utrzymano. Radosnym objawem, który ze szczególnem uznaniem podkreślić należy, jest unikanie samooczerniania się, z którem tak często spotykamy się nie tylko w kinematografji, ale i w literaturze polskiej.
Tylko czysto odmalowując uczucia, daje film ten również tylko dodatnie postacie polskie. Wyszło mu to na dobre. Dzięki temu bowiem, mimo potęgującego się z minuty na minutę napięcia nerwowego wskutek wielce dramatycznej akcji – nastrój jest od początku do końca pogodny i miły.
Słusznie obrana królową ekranu polskiego Jadwiga Smosarska jest jakby stworzona do roli Iwonki, dała też postać wymarzoną. Piękny jej talent, nieustannie się rozwijając, odniósł tym razem znów chlubne zwycięstwo, stawiające naszą czarującą kino-gwiazdę w jednym rzędzie z najsławniejszemi jej koleżankami zagranicznemi. Wspaniałą kreację nakreślił też mistrz Mieczysław Frenkiel, dając dowód, że i na filmie potrafi tworzyć równie niepowszednie arcydzieła aktorskie, jak i na scenie. To samo rzec wypada i o Józefie Węgrzynie, a zwłaszcza o Wojciechu Brydzińskim, który ujawnił w dziedzinie gry dla filmu zdolności zgoła niepospolite. Debjut filmowy Marji Modzelewskiej jest niezmiernie obiecujący. Dyr. Chaberski w charakterze reżysera filmowego wykazał pomysłowość wprost zdumiewającą. Czyste i jasne zdjęcia są zasługą najwybitniejszego operatora polskiego inż. Zbigniewa Gniazdowskiego, wnętrza zaś świadczą bardzo pochlebnie o smaku Mieczysława Krawitza. Na premjerze przyjmowano film entuzjastycznie, oklaskując go zapamiętale”.
(Iwonka, Kurier Polski, 1925 nr 304)
„Dzięki obniżeniu cen nieprzejrzane tłumy oblegały podczas świąt kasy kina Palace i szturmem zdobywały miejsca. Frekwencja była jeszcze większa niż w dniach po premjerowych. Przeszło ćwierć miljona warszawiaków obejrzało już Iwonkę, a sądząc z wielkiego wzrostu zainteresowania, dosięgnie zapewne pół miljona. Czyli, że Iwonka dziś już zdobyła dla kina nawet tych, którzy nigdy przedtem do kin nie uczęszczali.
Jest to najpiękniejszy sukces, jakiego się można było spodziewać”.
(Iwonka a redukcja cen, Kurier Poranny 1925 nr 355)
„Według ścisłych obliczeń obejrzało Iwonkę w warszawskim kinie Palace w ciągu równych trzech miesięcy wyświetlania 268.369 osób, co w porównaniu do ogólnej liczby ludności stolicy stanowi cyfrę wprost fantastycznie wysoką. Tłómaczy się to wszkaże tem, że mnóstwo osób oglądało ten istotnie znakomity i tak bardzo nam do serca przemawiający film po dwa, trzy i więcej razy. To zupełnie niebywałe powodzenie polskiego filmu, równie wielkie na prowincji, jak w stolicy, otwiera przed polskim przemysłem kinematograficznym bardzo piękne perspektywy”.
(Świat 1926 nr 7)