- Kraj: Polska
- Rok produkcji: 1928
- Premiera: 28 VIII 1928
Tytuł angielski
DAREDEVILS
Produkcja
Diana-Film Poznań, Klio-Film
Nagrody
Grand Prix i Złoty Medal na Wystawie w Paryżu (1928)
Obsada aktorska:
Marian Czauski (Jerzy Recki, student),
Irena Gawęcka (Zofia, córka Łoniewskiego),
Jerzy Kobusz (Filipek),
Aleksander Starża (Kazik, syn Łoniewskiego),
Bolesław Szczurkiewicz (Jan Łoniewski, właściciel dworu, ojciec Zofii i Kazika),
Marek Ożóg (oficer rosyjski)
- Treść
- O filmie
- Głosy prasy
- Ciekawostki
- Galeria
Rok 1914. Mobilizacja. Filipek pracuje jako praktykant w winiarni. Wyrzucony przez właściciela, zaciąga się do tworzonych właśnie legionów. W komisji poborowej poznaje Jerzego Reckiego, który porzucił studia w Szwajcarii, by stanąć do walki. Od tej pory są nierozłączni. Zostają wysłani na front. Dowódca oddziału wysyła ich na zwiad. Natykają się na kilku żołnierzy rosyjskich. Wywiązuje się strzelanina. Jurek zostaje ranny. Filipek prowadzi go do pobliskiego dworu. Jego właściciel, Jan Łoniewski, nie zgadza się przyjąć ich pod swój dach. Zofia, jego córka, w tajemnicy ukrywa rannego Jerzego w swoim pokoju i troskliwie się nim opiekuje. Filipek wraca do oddziału, by sprowadzić pomoc.
Tymczasem we dworze zjawiają się Moskale i zajmują go na swoją kwaterę. Na szczęście zjawia się Filipek z dwoma żołnierzami. Wynoszą Jurka przez okno. Kazik, młodszy brat Zosi, żegna się z nią. Dołącza do legionistów.
Od tej pory wszyscy trzej służą w jednym oddziale. Zosia dostaje list od Kazika i od Jerzego, który nazywa ją swoim „opiekuńczym aniołem”. Tymczasem następuje rosyjska ofensywa. Podczas walk trzej „szaleńcy” zostają ranni. Trafiają do lazaretu, w którym pielęgniarką jest Zosia. Jerzy wyznaje jej miłość. Ranni szybko wracają do zdrowia. W koszarach oddziały legionistów nie wykonują rozkazu – nie składają przysięgi na wierność Radzie Regencyjnej. Trafiają do obozu internowania. Kiedy marszałek Piłsudski wraca z Magdeburga, zostają uwolnieni.
Rok 1920. Rozpoczęły się walki z bolszewikami o granice na Wschodzie. Kazik przedziera się z meldunkiem przez linię frontu. Ginie. Nad jego grobem przyjaciele śpiewają: „Śpij kolego w ciemnym grobie, niech się Polska przyśni tobie”. Jan Łoniewski otrzymuje, przyznany Kazikowi pośmiertnie, krzyż Virtuti Militari.
W roku 1928 filmem Szaleńcy (z cyklu: My Pierwsza Brygada) swoją długą karierę rozpoczął ceniony reżyser, Leonard Buczkowski.
Akcja jego debiutu rozgrywa się wokół wydarzeń związanych z wymarszem z Krakowa I Kompanii Kadrowej i utworzeniem Legionów Polskich w roku 1914, a także walk z bolszewikami w roku 1920. Głównymi bohaterami są trzej ochotnicy, młodzi "szaleńcy", dzięki którym poznajemy nie tylko codzienność życia w koszarach, ale także realia walk na pierwszej linii frontu.
Leonard Buczkowski zrealizował Szaleńców w "koprodukcji" dwóch wytwórni filmowych - poznańskiej Diana-Film i warszawskiej Klio-Film (Narodowa Wytwórnia Filmów Historycznych). Liczne sceny batalistyczne nakręcono w Biedrusku pod Poznaniem. Wzięły w nich udział następujące formacje korpusu poznańskiego: 57 i 58 pułk piechoty, 15 pułk Ułanów Wielkopolskich, 14 pułk Artylerii Lekkiej, 7 Dywizjon Artylerii Konnej, 3 pułk lotniczy, 1 pułk czołgów, 7 Dywizjon Samochodowy.
We wrześniu 1928 roku film otrzymał Grand Prix i Złoty Medal na Wystawie w Paryżu.
Kalendarz Wiadomości Filmowych, 1929 r.
Film Szaleńcy zachował się do dnia dzisiejszego.
W roku 1934, w 20-tą rocznicę wymarszu z Krakowa pierwszych oddziałów strzeleckich, niemy film udźwiękowiono muzyką skomponowaną przez Tadeusza Górzyńskiego. Do czasów obecnych ta wersja zachowała się jedynie w niewielkim fragmencie.
„Film Szaleńcy dobrze wyreżyserowano. Początek zwłaszcza jest doprawdy na miarę amerykańską. Choć nie pierwszy raz widzimy „nakładaność” obrazów, syntetyczne ujęcie danego zdarzenia, trzeba przyznać, że reżyserja ujęła to w sposób wysoce artystyczny i logiczny. Należałyby się wielkie skróty samej wojnie. Powtarza się ona dwukrotnie, prawie w jednoznacznych obrazach. Wspaniałe jest tylko zindywidualizowanie poszczególnych sprzętów bojowych, a więc tank, a więc karabin maszynowy. Źle, że przez powtarzanie, obniżono walor artystyczny zdjęcia. Świetnie wysunięto na pierwszy plan i zrozumiano rozmiar talentu Kobusza. Pierwszy to aktor polski, urodzony dla ekranu i bezkonkurencyjny na naszym terenie. Reszty aktorów albo nie wyzyskano zupełnie, jak np. pannę Gawęcką o tak ładnej, chmurnej urodzie, którą zeszpecono, i zmuszono do roli sentymentalnej, kiedy ona by się raczej nadawała do ról dramatycznych, posępnych. Jak np. p. Czauskiego, którego nastawiano do aparatu, uwzględniając jedynie urodę, a nie sytuację czy grę.
Krajobraz jest ujęty w Szaleńcach, tak jak w żadnym dotychczas filmie polskim – plenery w Biedrusku pod Poznaniem robione, podobne są najsubtelniejszym miedziaronytom, światłem operuje się tu niezwykle umiejętnie, nawet szminka, rzecz u nas najrzadsza, jest stosowana po europejsku. Szaleńcy to wielki krok naprzód w polskiej kinematografji”.
(Kino-Teatr 1928 nr 1)
„Film jest dobry. Jest nawet nadspodziewanie dobry. Młody twórca Szaleńców, reżyser Leonard Buczkowski, postanowił nakręcić polską Wielką paradę. Pomysł trafny: każdy naród powinien mieć swoją Wielką paradę. Ani rozmachem realizacji, ani ogólnym poziomem wykonania Szaleńcy nie mogą równać się z amerykańskim pierwowzorem. Ale za to trafiają prosto do serc naszej publiczności – bez różnicy przekonań. Arcydzieło Kinga Vidora olśniło nas, film Buczkowskiego wzruszył do głębi. Śpiewa w nim najczystsza polska struna, związana z fibrami duszy każdego Polaka”.
(Kurier Warszawski 1928 nr 239)
„Film jest bardzo dobry, wniósł nowe wartości do naszej kinematograficznej twórczości. Objawił nam doskonałego reżysera w osobie p. Buczkowskiego, świetnego operatora w osobie p. Wywerki i bajecznego aktora w osobie Jerzego Kobusza. Na sali podczas wyświetlania wybuchały wciąż entuzjastyczne brawa i zachwyty. Niechby się temu był przypatrzył któryś pismaczek z Gazety Warszawskiej, która onegdaj pisała jeszcze, że przejadły się filmy legionowe, filmy o romantyzmie i rycerskości polskiego żołnierza, pierwszego polskiego żołnierza, tego jednego, który nigdy obcej czapki wojskowej na głowie nie nosił. O ile ów przedziwny motyw legionowy nie zostanie zeszpecony nieumiejętna reżyserją, będzie zawsze porywał widownię, będzie zawsze wstrząsał sumieniami i budził zachwyt i wzruszenie. Nie dziw jednak, że ci, którzy stracili kontakt z narodem bezpowrotnie, nie wyczuwają szlachetnej emocjonalności: „legionowego” motywu i – nie dziw, że ich diabli biorą, iż właśnie Pierwszą Brygadę nakręcił Poznań (placówka endecka do niedawna niewzruszona), poznańscy artyści obsadzili, poznańskie wojska wspomagały i poznańskie ziemiaństwo subwencjonowało. Nie – Rząd!, nie Rząd! Zaiste! – koniec świata!”
(MJW, Szaleńcy, Głos 1928 nr 222)
„Film Szaleńcy, kręcony już od roku blisko, przyczem przerabiany i zmieniany kilkakrotnie (pierwotny tytuł Pierwsza Brygada), wykazuje zupełne fiasko. Zakreślono sobie zbyt szerokie ramy dziejowe, nie licząc się ze środkami i możliwościami. Chciano pomieścić wszystko z „wiekopomnych dni”, a wyszły fragmenty. Nieudolne uwypuklenie zasadniczej fabuły. Nie wiadomo, czy tłem są wypadki dziejowe a treścią przeżycia bohaterów, czy odwrotnie. Powinno być to pierwsze, a jednak się zatraca przez złą reżyserję, czy też złe ujęcie scenarjusza.
Z artystów gra w rozumieniu gry kinowej tylko Kobusz, inni (Gawęcka, Czauski, Starża) bladzi i jeszcze niewyrobieni. Surowy materjał aktorski. Zdjęcia bitew zbyt widoczne, że robione na manewrach nie przekonują zupełnie widza co do swego realizmu rzeczywistości, a już rozbrajają zupełnie napisy o rzekomo „rozszalałej burzy” wojennej na ekranie.
Uważam, że Mogiła Nieznanego Żołnierza była lepszą i szkoda zmarnowanych wysiłków na ten film. Epopea Pierwszej Brygady czeka nadal na swego prawdziwego realizatora filmowego”.
(Gasiński, Kino, Głos Literacki 1928 nr 17)
„W dniu wczorajszym odbywały się specjalne zdjęcia batalistyczne w Biedrusku, na polach ćwiczeń wojskowych. Podczas nakręcania jednej z najefektowniejszych scen, przedstawiających atak wojsk polskich na okopy wojsk rosyjskich, dwóch artystów filmowych przedstawiających głównych bohaterów tego filmu, a mianowicie pp. Marjan Czauski i Aleksander Starża tak przejęło się akcją i swemi rolami, iż nie bacząc na uprzedzające ostrzegawcze wołania reżysera, wpadło na sztuczną minę w momencie jej eksplozji. Skutki tego artystycznego ferworu były, niestety, fatalne. Oto jeden z artystów p. Czauski uległ dotkliwym poparzeniom twarzy i rąk. Na szczęście obecny na miejscu lekarz udzielił poparzonemu artyście natychmiastowej pomocy. Nie bacząc na te dotkliwe poprzenia p. Marjan Czauski z niczem niezmąconym spokojem odrzucił propozycję przerwania zdjęć i z zapałem oddał się dalszej uciążliwej pracy, biorąc czynny udział w następnych scenach batalistycznych”.
(Bohaterowie rodzimej sztuki filmowej, Nowy Kurier 1928 nr 114)
„W filmie Szaleńcy, osnutym na tle walk o naszą niepodległość, bierze udział oprócz zawodowych aktorów filmowych kilka tysięcy żołnierzy, którzy stanowić mieli tło dla rozwijającej się fabuły dramatu. Tymczasem dzięki pierwszorzędnej reżyserji p. Buczkowskiego, artyści grający role czołowe tak zżyli się z szarema postaciami żołnierzy przez siebie odtwarzanych, że dosłownie zniknęli w szarej masie żołnierskiej, zaś żołnierze „robiący tłum” tak przejęli się grą przed objektywem aparatu filmowego, iż w niektórych epizodach stworzyli bezsprzecznie arcydziełka filmowe. Przejęcia się swojemi rolami przez szary tłum żołnierzy najlepiej dowodzi fakt, że po walkach „na niby” przed aparatem filmowym znajdowano zawsze kilkunastu żołnierzy naprawdę pokaleczonych”.
(Żołnierze – aktorami filmowymi, Kino dla Wszystkich 1928 nr 71)
Tak reżyser Leonard Buczkowski mówił o realizacji filmu Szaleńcy:
„Pracowaliśmy nad filmem dość długo, gdyż około jedenastu miesięcy. Przez cały ten czas wszyscy moi współpracownicy pracowali jak najofiarniej. Długo zastanawiałem się nad doborem zespołu aktorskiego, wreszcie zdecydowawszy się, zaangażowałem do ról głównych: p. Irenę Gawęcką, Marjana Czauskiego, którego uważam za bezwarunkowo piękną zapowiedź bohatera naszych ekranów, Jerzego Kobusza, świetnie zapowiadającego się komika, utalentowanego młodego dziennikarza Aleksandra Starżę oraz chlubnie znanego dyrektora Poznańskiego Teatru Polskiego, Bolesława Szczurkiewicza. Podkreślić muszę, że wszyscy aktorzy, porwani ideą filmu, pracowali bez wytchnienia i z najwyższym napięciem woli. Niemało zawdzięczam również pierwszorzędnej fachowej współpracy operatora Alberta Wywerki oraz twórcy dekoracji Stefana Norrisa.
Zdecydowałem się również operować tylko prostotą i naturalnością. Stąd wynika inne niż zazwyczaj potraktowanie tematu romansowego w Szaleńcach, stąd też płynie pozbawione wszelkiego sztucznego patosu ujęcie scen batalistycznych”.
(Jak powstał film Szaleńcy, Kurier Poranny 1928 nr 232)