(2 role: Alicja, córka księcia Maurycego; Lidia, córka rybaka Szymona),
|
Jerzy Marr, Jadwiga Smosarska
|
Alicja, córka księcia Zamiłły, romansuje z Ryszardem, jego sekretarzem. Odwiedza ją hrabina Wernowiczowa, która darzy sympatią rotmistrza Kara-Kozewicza. Alicja, która nie traktuje poważnie uczucia do Ryszarda, kokietuje rotmistrza. Ryszard dostaje powołanie do wojska na ćwiczenia. W pobliżu koszar mieszka rybak Szymon ze swą piękną córką, Lidią. Ryszard dostrzega jej uderzające podobieństwo do księżniczki Alicji. Zaleca się do niej, co nie podoba się parobkowi Wasylowi. Młodzi zakochują się w sobie, spędzają ze sobą dużo czasu. Zazdrosny Wasyl strzela z ukrycia do Ryszarda. Ciężko ranny, zostaje przeniesiony do pobliskiego dworu hrabiny Wernowiczowej. Kiedy hrabina dowiaduje się o zaręczynach Alicji i rotmistrza, postanawia się zemścić. Wzywa Lidię i ofiarowuje jej identyczny szal, jaki kiedyś podarowała Alicji. Lidia troskliwie pielęgnuje Ryszarda. Rotmistrz Kara-Kozewicz, który odwiedza Ryszarda, jest przekonany, że przy łóżku rannego czuwa Alicja. Zrywa z nią zaręczyny.
Tymczasem książę Zamiłło wręcza córce pamiętnik swego ojca. Alicja dowiaduje się, że jej dziadek Hieronim, szambelan cara, przegrał w karty swój majątek. W tym samym czasie jego brat Jan walczył w powstaniu 1831 roku. Jego majątek skonfiskowano, a on sam zmarł na wygnaniu. Hieronim za wierną służbę dostał od cara skonfiskowany majątek brata.
Błąkający się po lesie Wasyl spotyka dziada Ławruka, który ma przy sobie ważne dokumenty dla rybaka Szymona. Wasyl kradnie je i sprzedaje księciu Zamille. Okazuje się, że Szymon jest potomkiem Jana i prawowitym właścicielem dóbr rodziny Zamiłłów. Książę oddaje mu majątek. Ryszard i Lidia zaręczają się. Odwiedzają Alicję, która wstąpiła do klasztoru.
„Nareszcie muszę przyznać p. Smosarskiej, że udała się jej kreacja! Jest naturalna, ładna, ruchliwa w miarę, miła, estetyczna, wyraża swoje rozpacze i nadzieje nietylko zapomocą gestów mniej lub więcej flegmatycznych, ale także zapomocą twarzy. Bardzo wielką niespodziankę zrobiła mi p. Smosarska, o której talencie ekranowym zupełnie zwątpiłam po Trędowatej i Ziemi obiecanej. P. Smosarska przedewszystkiem bardzo wyszczuplała, w tej gładkiej fryzurze jest jej bardzo do twarzy – jedno tylko jeszcze marzenie: kiedy która z naszych artystek gra rolę panny ze dworu, niech na miły Bóg żaden artysta nie komponuje jej sukien, niech przywdziewa, co Bóg i tradycja przykazuje: ładną, skromną czy strojną suknię, ale nie te nieprawdopodobne krenoliny, przystrajane od białego rana w festony i girlandy kwiatów. Zwłaszcza ta suknia z girlandami nie udała się p. Norblinowi ani ten fontaź pierrotowy z tiulu…
Poza p. Smosarską wszystko jest tylko poprawne. Wybija się doskonałem już opanowaniem techniki filmowej Walter, świetne momenty ma Krukowski, bardzo szlachetny w typie jest Gawlikowski. Justjan stworzył nawet bardzo ciekawy typ czarnego charakteru, nawpół nieśmiały, nawpół brutalny. Książę Knake-Zawadzkiego nie wyglądał na księcia. Ucieszyła mnie mocno Gorczyńska, a to ze względu na jej przyszły występ jako Laury w Przedwiośniu. Jest stanowczo za tęga, to fakt, ale miała parę momentów tak doskonałych – (choćby ta krótka chwila jej rozpaczy, gdy Smosarska odbija jej amanta) – że mamy prawo spodziewać się od niej owej Laury w najdoskonalszem wydaniu. Teatrem trąci jeszcze za wiele Tajemnica – zaciążył duch p. Chaberskiego. Co za pomysł wytwórni polskiej: brać na ekran nietylko aktorów teatralnych, ale jeszcze do reżyserji wzywać dyrektorów teatru!!! Z głupiego scenarjusza wytrawna ręka kierownika literackiego zrobiła co mogła”.
(Kino-Teatr 1928 nr 3)
„Film utrzymany w stylu dotychczasowej produkcji tej wytwórni, a więc obliczony na jak największą popularność, którą niewątpliwie zdobędzie. Jest w nim wszystko, co spotykamy zazwyczaj w takich „romansfeuilletons” (ukryte skarby, niezwykłe podobieństwo 2 osób, czarny charakter, nawrócony grzesznik itp.) zręcznie powiązane (scenarjusz Stefana Kiedrzyńskiego), okraszone patriotyzmem, ubarwione malowniczymi szwoleżerami i – rzecz w filmie polskim niezwykła – urozmaicone wesołemi scenkami w świetnem wykonaniu Waltera i Krukowskiego. O tych dwuch aktorach nasi filmowcy powinni częściej myśleć. Takich sił nie mamy za dużo, należy je wyzyskać. Smosarska wygląda prześlicznie jako rybaczka. Wogóle nauczono się już zdejmować ją tak, ażeby nie zatracać jej urody. (Nie można tego powiedzieć o zdjęciach Gorczyńskiej). Szkoda tylko, że fryzura Smosarskiej jako księżniczki jest tak bardzo „nietwarzowa”. Należałoby na przyszłość zmienić fryzjera. Zato w grze Smosarskiej konstatujemy z przyjemnością wielki postęp; zwłaszcza rola rybaczki wypadła żywo i wdzięcznie. P. Gruszczyński jest w trudnem położeniu. Ciekawa jestem, co począłby reżyser Chaberski, gdyby go wprowadzono na scenę teatru Wielkiego i kazano śpiewać np. partję Don Josego w Carmenie. Sceną prawdziwie kinową jest jazda konna w koszarach. Nareszcie wyzyskano jakąś naszą „narodową sztukę”! Całość filmu traktowana jest raczej ilustracyjnie, robi jednak dodatnie wrażenie dzięki doskonałości fotografji i świetnemu opracowaniu technicznemu”.
(Kino Dla Wszystkich 1928 nr 76)
„Bardzo staranne opracowanie techniczne, świetne zdjęcia jasne i ostre, dobre obsadzenie nie tylko ról głównych, a także i epizodów, pewna zasadnicza banalność tematu, w miarę erotycznego, w miarę sensacyjnego i nieprawdopodobnego oraz co się rzadko w filmach polskich zdarza, dociąganie wszystkich szczegółów. Można zarzucić pewną czułostkowość zamiast sentymentu, trzeba jednak uznać solidną, czystą robotę.
Na specjalną uwagę zasługuje w filmie Tajemnica starego rodu zmiana, jaka zaszła w sposobie gry Smosarskiej. Ta piękna artystka, o której nie oświetlonej odpowiednio przez żadnego dotychczas reżysera urodzie, pisano po każdej premjerze polskiej Sfinksa, przemilczając o grze w tym filmie - jak gdyby ożyła. Smosarska po raz pierwszy naprawdę gra, porusza się, operuje o wiele większą skalą wyrazów, jednym słowem wykazuje ogromną zmianę na lepsze i zasługuje na gorące słowa uznania. Gorczyńska ma szereg momentów, w których jest ładna, naogół jednak zdjęta jest mniej korzystnie. Jerzy Marr jest materiałem na dobrego aktora. Co do Gruszczyńskiego, widz nie może oprzeć się żalowi, że na filmie nie śpiewa, wtedy zapewne wywierałby większe wrażenie. Bardzo dobrym aktorem komicznym okazał się debiutujący w filmie Kazimierz Krukowski. On i świetnie grający Walter stworzyli naprawdę komiczne sylwetki. Justjan w roli „czarnego charakteru” był trochę przeczerniony. Film jest dobry, starannie opracowany, dobrze grany i niewątpliwie zyska powodzenie”.
(Z. D. Nowy film polski – Tajemnica starego rodu, Kurier Poranny 1928 nr 293)
„Tajemnica starego rodu jest typowym produktem Sfinksa, w miarę popularnym, w miarę sentymentalnym, tu i ówdzie okraszonym łezką i uśmiechem. Poziom filmu jest jednak wyższy od innych obrazów tego typu: składa się na to dobrze zrobiony scenarjusz (Stefan Kiedrzyński), czujne kierownictwo literackie (S. Krzywoszewski) i poprawna gra zespołu. Technika zdjęć i montażu (inż. Gniazdowski) zasługuje na szczere uznanie; jest to w całem znaczeniu tego słowa, sumienna i fachowa robota.
Jeśli pomimo to, film nie sprawia owego tak charakterystycznego dla niemej sztuki, wrażenia muzyki optycznej, to chyba dlatego, że posiada walory teatralne i literackie, a niema walorów malarskich. Ruchowa fotografja nie jest jeszcze obrazem tzn. dziełem sztuki. Nie bądźmy zresztą zbyt wymagający: poza Lejtesem w Huraganie (kinowe traktowanie motywów Grottgerowskich) żaden z reżyserów polskich nie umie patrzeć na życie oczami plastyka. Z drugiej zaś strony – żaden z plastyków polskich nie nauczył się jeszcze operować snopami świateł zamiast pędzla i dłuta…
Przeważająca w Tajemnicy starego rodu rutyna literacko-teatralna zaciążyła oczywiście na reżyserji (Chaberski i Gniazdowski) i na grze. Nawet ujmujący w prostocie Szymon rybak (Wiesław Gawlikowski) uderza w tradycyjny patos teatralny w scenie z parobkiem Wasylem, wołając: „Precz z mego domu!”
P. Jadwiga Smosarska, bardziej ożywiona niż zwykle, wywiązuje się zupełnie poprawnie z podwójnej roli: księżniczki i chłopki. W niektórych zbliżeniach twarz jej ma śliczne momenty, czego nie można powiedzieć o p. Gorczyńskiej, źle potraktowanej przez objektyw. Jerzy Marr nie ujawnił nic poza dobremi warunkami zewnętrznemi, natomiast Justjan, jako parobek Wasyl, dał ciekawy zarys „czarnego charakteru” na sposób amerykański. W scenie retrospektywnej wyróżnia się p. Bellina. Pierwiastek humoru reprezentują z powodzeniem pocieszny Walter i niezrównany Krukowski, zwłaszcza ten ostatni. Rzecz szczególna: najbardziej „kinowo” wypadły sceny z życia koszarowego, najmniej – epizody salonowe.
Całość jest ujmująca i miła, cieszyć się też napewno będzie zasłużonem powodzeniem”.
(Tajemnica starego rodu, Kurier Warszawski 1928 nr 291)
„Tajemnica starego rodu to miło-sentymentalna opowieść z humorem i łezkami, z tajemniczym skarbem i morderstwem dla zysku, dość literacko, choć trochę rozwlekle opracowana przez St. Kiedrzyńskiego. Typowy produkt warszawskiej wytwórni Sfinks, technicznie lepszy niż Tajemnica przystanku tramwajowego, może liczyć na szerszą popularność dzięki melodramatycznej treści i dobrej reżyserji inż. Gniazdowskiego.
Smosarska w podwójnej roli: księżniczki i rybaczki, zupełnie poprawna w tej ostatniej, a blada i napróżno wysilająca się na demoniczność, jaka winna cechować księżniczkę, zwłaszcza w scenach rywalizacji ze swą kuzynką (Gorczyńska). Jerzy Marr, typowy amant „na fotografji”, razi sztywnością ruchów. Zato Justjan jako parobek Wasyl potraktował ciekawie („made in America”) swój „czarny charakter”. Knake-Zawadzki, pełen dystynkcji książę Zamiłło i Maliszewski w epizodycznej rólce – doskonali. Osobne uznanie należy się niezrównanemu Walterowi i pociesznemu Krukowskiemu za kapitalne kreacje: sierżanta i rezerwisty na ćwiczeniach. Te właśnie epizody z życia koszarowego, pełne dowcipu i komizmu wypadły najbardziej „kinowo” i dla nich warto cały film zobaczyć”.
(Tajemnica starego rodu, Głos Narodu 1928 nr 314)
"Tego dnia odbył się punkt kulminacyjny zdjęć hippicznych – upadek z konia. Nasza gwiazda Jadwiga Smosarska dała dowód swej odwagi i poświęcenia dla dobra sztuki. Przywykła już w poprzednich filmach do scen niebezpiecznych, tym razem wszakże były one groźniejsze, niż kiedykolwiek. Niemiłosierny scenarjusz wymagał ni mniej, ni więcej tylko upadku z rozpędzonego konia po wzięciu przeszkody. Trzeba więc było nie tylko umieć zręcznie przeskoczyć na koniu przeszkodę, lecz następnie w całym pędzie spaść z konia umyślnie, ale tak, żeby wyglądało, że to nieumyślnie… Nieubłagany reżyser domagał się największej naturalności upadku. /…/ Słychać jego wołanie:
- Jazda!
Inż. Gniazdowski wprowadza w ruch aparat. Nam wszystkim zamarł dech w piersiach. Słychać tylko miarowy trajkot aparatu, po chwili zagłuszony przez tętent zbliżającego się galopem rumaka. Uderzenie szpicrutą, krótkie „hop!” – i przeszkoda wzięta gładko. Po chwili, zanim się spostrzegliśmy, już trrach – amazonka leży, a ziemia aż jęknęła… Podbiegamy, by jej pomóc wstać, lecz ona już wskoczyła na równe nogi, jak gdyby nigdy nic, i o jedno tylko zapytuje:
- Jak było? Czy dobrze?
- Owszem, nieźle, ale jeszcze niezupełnie to, o co szło…
I musiała biedaczka jeszcze dwa razy padać, zanim nareszcie nienasycona reżyserja była zadowolona. Skończyło się na paru siniakach”.
(Henryk Liński, Filmujemy Tajemnicę starego rodu, Kino Dla Wszystkich 1928 nr 68)