"Wnosi Przybłęda coś nowego w szablon produkcji krajowej: malowniczy folklor naszych kresów południowo-zachodnich (Huculszczyzna) oraz galerję typów soczystych, pulsujących krwią, prymitywnych i żywiołowych – cokolwiek jak postacie z amerykańskich western (filmów kowbojskich). Tylko że… w owych western grają zwykle zespoły, przedziwnie zrośnięte ze środowiskiem, z końmi, z terenem, z powietrzem! I tylko bardzo fachowe oko odróżni prawdziwego kowboja od aktora, który często także… pasał bydło w zaraniu swej karjery. Stąd frapujący realizm w tym romantyzmie…
Z Przybłędą jest gorzej. O ile w scenach masowych (wesele, jarmark, samosąd), warszawscy soliści toną w gromadzie i folklor daje złudzenie prawdy – o tyle w djalogach, mówionych literackim językiem i z intonacją często fałszywą, przebija zbyt widoczna maskarada. Że jednak ubiory huculskie są malownicze, a typy w Przybłędzie bujne i mocno zarysowane, więc w rezultacie wyszedł film kolorowy, tętniący, niebanalny, ciekawy… Gdyby jeszcze realizacja stanęła na wysokości zadania – możnaby uznać Przybłędę za najlepszy z filmów krajowych tego sezonu. Niezawsze jednak reż. Nowina-Przybylski umiał uporać się z trudnościami. Stąd, przedewszystkiem, brak płynnego rytmu w akcji, przebijanej plenerami często bez treści. Stąd również nienaturalne nastawienie głosu i gestu w niektórych scenach.
Są jednak w Przybłędzie rzetelne plusy artystyczne np. przejście Iny Benity przez las, który poszumem wiatru woła do niej: Przybłęda! Przybłęda!... Albo sceny weselne! Albo żywiołowy pęd rozjuszonego tłumu w scenie samosądu!... Wreszcie – wielką zaletą filmu jest podkład muzyczny prof. J. Maklakiewicza. /.../ Wśród artystów należy wyróżnić: Inę Benitę, wyborną w scenach, gdzie mogła być sobą tj. drapieżną kobietką z temperamentem; Jagę Borytę w roli chłopki; Zbigniewa Staniewicza, Stanisława Sielańskiego, Feliksa Żukowskiego i Zygmunta Chmielewskiego. Technika dźwiękowa i zdjęcia bardzo poprawne. W całości – rzecz atrakcyjna”.
(L. B. – Kino 1933 nr 49)
"Przymiotnik „polski” w odniesieniu do tego obrazu, nie jest tylko wskazaniem pochodzenia, stanowi on najcharakterystyczniejszą cechę tego ciekawego filmu. Dotychczasowe filmy polskie przez długi czas obracały się wokół martyrologji naszego narodu, a potem też nie mogły się wyplątać z zaczarowanego kręgu szabelki i munduru, policmajstra i policjanta, czy wreszcie szpiegów i wampów na modłę „dietrichową”. I oto mamy wreszcie film, który przemawia rzeczywistym pięknem polskiej wsi. Huculszczyzna, ten ciekawy, mało znany zakątek Polski, widziany przez objektyw Alberta Wywerki, ukazuje całą swą piękność i malowniczość. /.../
Akcja nie wywierałaby może dość silnego wrażenia, gdyby nie była tak po mistrzowsku zilustrowana dźwiękowo przez prof. Maklakiewicza i tak dobrze zagrana przez cały zespół. Wszystko młode, zdolne siły, twarze piękne i wyraziste, a nie artyści, których angażuje się jedynie licząc na atrakcyjność imienia. Warto podkreślić, że właściwie główne role mają w tym filmie wszyscy. Każdy z artystów chwilami zaprząta całkowicie uwagę widza".
(Wiadomości Filmowe 1933 nr 16)
"Gdyby jeszcze cały ten film huculski oparty był na motywach zarówno plastycznych, jak melodyjnych autentycznie huculskich, być może, że mimo fatalnej nieudolności scenarjusza, kiepskiej gry (typowo „salonowej”), dałoby się go uznać za pewne osiągnięcie. Gdyby potrafiono wydobyć po prostu to, co tkwi w materjale danym t.j. przedziwny czar krajobrazu, całą jego egzotykę, tajemnicze połączenie pogodnej malowniczości z niesamowitą, prymitywną grozą… Ale zdjęcia są wyjątkowo nieciekawe, statyczne, bezbarwne.
Udaną próbkę folkloru daje sam początek filmu z nieźle odtworzoną sceną wesela oraz ładnie zinstrumentowana piosenka huculska w dalszej partji filmu (przy piłowaniu drzewa). Niestety jednak, na tych dwóch momentach kończy się cały folklor. Pozatem o „wiejskości” stanowią chyba nowiuteńkie wyszywane kożuszki, które z rzadką solidarnością nosi cała bez wyjątku ludność wsi, no i tężyzna dialogów: „Cniło ci się beze mnie?”, „Ty, suko” itd.itd. Stosunkowo udatnie wypadła scena końcowa powodzi z dramatycznym akcentem ratowania dziecka. Naogół wszystko razem jednak pozbawione sensu, wdzięku, no i przedewszystkiem słabego nawet wyczucia tego, co – last not least – istnieje jednak, a co zwiemy „filmowością”.
(Stefania Zahorska, Przybłęda, Wiadomości Literackie 1933 nr 53)
„Po raz pierwszy na ekranie ujrzeliśmy jeden z najbardziej egzotycznych a zarazem malowniczych zakątków Polski, mianowicie Huculszczyznę. Trzeba podkreślić zasługę operatora, który potrafił po mistrzowsku oddać w pełnej krasie piękno Huculszczyzny, barwne stroje jej mieszkańców i egzotyzm tej malowniczej krainy.
Reżyser Jan Nowina-Przybylski, który odkrył Huculszczyznę dla filmu polskiego, umiejętnie wyzyskał jej tło, każąc w niektórych scenach grać przed objektywem burzliwym potokom i fotogenicznym górom.
Przyznam się ze skruchą, że dotąd nie byłem nigdy na Huculszczyźnie, ale po obejrzeniu tego filmu postanowiłem przy pierwszej okazji przekonać się na miejscu, czy tam jest rzeczywiście tak pięknie, jak odmalował nam to Przybylski. Treść filmu jest interesująca, ale niestety trochę naiwna. Mam wrażenie, że autor scenarjusza zna tak samo Huculszczyznę, jak niżej podpisany, to znaczy, że poprostu nigdy tam nie był. Ale to nie szkodzi. Ostatecznie film dzięki poprawnej reżyserji oraz rzetelnej pracy całego zespołu wypadł bardzo dobrze.
Dzieje ładnej dziewczyny, która nie wiadomo skąd wzięła się w huculskiej wsi i okrzyknięta została za „przybłędę” są wzruszające i interesujące. /…/ Ina Benita bardzo miło i bezpretensjonalnie zagrała swoją trudną rolę. Była sympatyczną i skromną dziewczyną i „nieświadomą wampirzycą”, w której wszyscy Huculi z wójtem na czele rozkochali się na zabój. /…/
Pisząc o aktorach trudno nie wspomnieć o Stanisławie Sielańskim, który z epizodycznej roli „durnego” Hucuła potrafił zrobić prawdziwy majstersztyk, wysuwając się zdecydowanie na czoło zespołu. Wytrawnie odegrał rolę wójta postawny p. Chmielewski. W niektórych scenach był może nieco za teatralny i pewne djalogi wypowiadał z niepotrzebnym patosem, stworzył jednak postać żywą i oryginalną.
Zbigniew Staniewicz dał wiele z siebie. Zagrał z dużem uczuciem swoją bardzo trudną rolę. Potrafił wżyć się w rolę Hucuła i dał nam postać pełną szlachetnego wyrazu oraz prawdziwą. Nie był to malowany amant lub bohater z nieprawdziwego zdarzenia, jakich oglądamy tak często na ekranie.
Niewątpliwie film ten posiada również i wady. Można zarzucić mu braki w montażu, stosunkowo za powolne tempo itp., ale nie można odmówić mu jednego, że jest to film oryginalny i świeży. Miły, ciekawy film dla wszystkich”.
(T. Mic. Przybłęda w kinie Casino, ABC 1933 nr 335)
„Motyw rejmontowski – tło huculskie – film nareszcie… czysto polski, bez szezlągów, bez wampirów, bez bandytów, stupajów etc. Film bierze prostotą, szczerością i zespołem pięknych ludzi.
Przedewszystkiem należy oświadczyć, że Ina Benita zdobyła dziś miano najpiękniejszej artystki filmowej polskiej. Poprostu śliczna. Ekspresji, impulsywności, żywiołowości i radości życia jest w niej ponad miarę.
Muzyka Maklakiewicza wzmacnia wizualną stronę widowiska. Ani na chwilę jej współistotność z akcją nie słabnie – od przepysznie skomponowanej maleńkiej uwertury aż po burzliwe akordy końcowe, roztapiające się, łagodniejące w romantycznym filmie… To się nazywa praca artysty!!!
W sezonie obecnym polskim – najlepszy film”.
(MJW, Przybłęda, Kurier Poranny 1933 nr 319)
Ina Benita tak wspominała pracę przy realizacji Przybłędy:
„Reżyser Przybylski wybrał Żabie, wymarzoną miejscowość dla nakręcania Przybłędy. Lud huculski z jego obyczajami są cudowną oprawą naszego dzieła. Mówię naszego, bo i ja przyczyniłam się do jego powstania. Były chwile, że tłum nie chciał się słuchać reżysera, buntował się – wtedy przychodziłam z pomocą. Memu uśmiechowi i prośbie nikt nie potrafił się oprzeć. Huculi kochali mnie jak dziecko swej wsi. A trzeba przyznać, że i ja się wielce do nich przywiązałam. Najwięcej na tem ucierpiał Staniewicz. Tłum często asystował przy zdjęciach. Nakręcaliśmy właśnie jedną ze scen miłosnych. Staniewicz całował mnie… gdy z tłumu Hucułów wybiegł rosły mężczyzna i silnie odepchnął go. Byłoby doszło do bójki, gdyby nie ja, która pogodziłam zwaśnionych”.
(Wiadomości Filmowe 1933 nr 9)
Tak opisano realizację sceny wesela:
„Nakręcanie wesela huculskiego do filmu Przybłęda w Żabiem – stolicy Huculszczyzny – było prawdziwem świętem dla okolicznej ludności, jak twierdzili świadkowie, dawno nie było na Huculszczyźnie tak hucznego wesela, jak to, które ekspedycja filmowa Przybylskiego, wyprawiła młodej parze.
Oto co opowiada jeden z uczestników wyprawy: Zamówiliśmy we wsi 40 koni, kilka wozów, sześciu muzykantów i kilkudziesięciu statystów. Najwięcej kłopotu mieliśmy z panną młodą – żadna z dziewcząt huculskich nie chciała nią zostać, bojąc się, że potem nikt już za żonę jej nie weźmie. Mężatkom nie pozwalali mężowie zagrać roli panny młodej. Po długich perypetjach wybrnęliśmy z kłopotu w ten sposób, że pan młody – śliczny chłop Jura, nasz przewodnik po Huculszczyźnie, namówił swoją siostrę. W orszaku brało udział 8 drużbów, 8 druchen, 10 kumów, resztę stanowili goście ze strony panny młodej i pana młodego. Niezwykle malowniczo przedstawiają się ubiory weselne Hucułów. Tradycyjną ozdobą stroju panny młodej jest włóczka, to też główkę naszej narzeczonej przystrojono pękami włóczki różnokolorowej.
O godzinie 8 rano wyruszyliśmy, jak kto mógł, pieszo, konno czy na wozie na oznaczone miejsce do zdjęć. Towarzyszył nam nieprzebrany tłum Hucułów. Pogodę mieliśmy cudowną. Orszak stanął przed aparatem, przystąpiliśmy do prób, które trwały jednak blisko do południa, gdyż natrafiliśmy na nieprzewidzianą przeszkodę w postaci… koni, które ani rusz nie chciały iść pod obcym jeźdźcem. Tak zdawałoby się ciche i potulne, stawały się krnąbrne, gdy wsiadał na nie człowiek obcy. Nareszcie wszystko sprawdzone i gotowe do zdjęć. Zaczynamy kręcić. Naraz z oddali spostrzegamy samochód, który dając znaki dopędza czoła orszaku. Z auta wysiada jakiś dostojny pan i zaczyna fotografować. Jak się okazało, był to starosta z Kosowa, który koniecznie chciał mieć utrwalone na kliszy fragmenty naszego filmu. Nie pomagały tłomaczenia, że przecież z przyjemnością damy mu fotografje swoje. To też pomimo że, mówiąc szczerze, trochę nam przeszkadzał, musieliśmy zgodzić się na „podwójne zdjęcia”.
Po ceremonji zaślubin w cerkwi, zaczęło się powitanie młodych przez rodziców na podwórzu domostwa. Wszystko to kręciliśmy przy udziale olbrzymich tłumów, które nie mogły wyjść z podziwu, skąd reżyser Przybylski zna tak dobrze najdrobniejsze szczegóły obrzędów weselnych. Podobno podejrzewano go nawet po cichu, że musi być Hucułem, który opuścił strony rodzinne dla chleba. Wesele wypadło imponująco, tak, że gratulowali nam nawet najstarsi we wsi, którzy naogół do filmu odnosili się niechętnie. Zdjęcia z wesela wypadły nadzwyczajnie, Wywerka stworzył prawdziwe arcydzieło fotograficzne. I największa nasza obawa, że malownicze stroje Hucułów nie wyjdą dość plastycznie na filmie okazała się płonna. Zdjęcia mienią się niemal naturalnemi kolorami”.
(Wesele huculskie w filmie Przybłęda, Kino 1933 nr 47)