Ania jest córką szypra Firleja, właściciela barki "Martin", którą wożą towar po Wiśle. Razem z nimi pływa Apolonia Matyjas, zwana Matyjaską, właścicielka starej zniszczonej barki, która już nie nadaje się do transportu. Ukochanym Ani jest złodziejaszek Aleksy. Chce się ożenić z Anią i kupić nową barkę. Aby zebrać na to pieniądze, okrada kolejne osoby, w końcu jego ofiarą staje się nawet ojciec Ani. Aleksy ginie raniony nożem w bójce. Ania kryje się przed gniewem ojca u Matyjaski. Matyjaska z kolei, aby zdobyć pieniądze na remont barki szantażuje swego byłego męża, bigamistę, i za milczenie żąda dziesięciu tysięcy. Siostra Ani, Julka, jest ciężko chora. W końcu umiera, a jej zrozpaczony mąż chce popełnić samobójstwo. Ratuje go Ania. Postanawiają pomagać Matyjasce i pływać na barce razem z nią.
Ekranizacja powieści Heleny Boguszewskiej i Jerzego Kornackiego Wisła (autorzy napisali także scenariusz filmu). Historia osadzona w realiach codziennego życia pracowników i właścicieli barek żeglugi śródlądowej na Wiśle, zadziwia autentycznością.
Twórcy filmu, Aleksander Ford i Jerzy Zarzycki, w sposób zdecydowanie realistyczny, bez upiększania ukazali brutalność życia i bezwzględność bohaterów walczących o zarobek. Autorem słów piosenek, które znalazły się w filmie był lewicowy poeta Władysław Broniewski. W jednej z głównych ról wystąpiła jedna z najwybitniejszych polskich aktorek i reżyserek teatralnych pierwszej połowy XX wieku - Stanisława Wysocka.
W obsadzie znaleźli się także Jerzy Pichelski, prezentujący nowy typ szorstkiego amanta i piękna Ina Benita. Znakomite zdjęcia ukazujące surowe życie pracowników barek rzecznych. Realizmu dodawał udział w filmie i pomoc w realizacji zdjęć członków Towarzystwa Żeglugi Rzecznej „Vistula”.
„Gamma zachwytu towarzyszyła pierwszemu pokazowi ocenzurowanego już filmu Ludzie Wisły. Jednomyślnie fachowcy uznali stworzenie obrazu Ludzie Wisły jako wydarzenie w dziejach filmowej kultury polskiej. Przekroczyliśmy dzięki temu – mówiono na pokazie – te granice, które dzieliły dotychczas film polski od najlepszych wzorów produkcji. Tematyka, tło, gra, a wreszcie i reżyseria w zwartej i doskonałej harmonii zepchnęły w cień płyciznę i banał. Tym filmem śmiało wkroczyliśmy na forum kinematografii europejskiej – oświadczyli obecni przedstawiciele prasy. Sukces artystyczny Ludzi Wisły gwarantuje sukcesy kasowe kinoteatrom – wtórowali obecni na pokazie reprezentanci największych kin Polski”.
(Ludzie Wisły wydarzeniem dnia, Film 1937 nr 9-10)
„Film ten mógłby się stać najlepszym polskim filmem, jaki dotychczas wyprodukowano, gdyby nie dwa rażące błędy, które go, niestety, sprowadzają do przeciętności. Błędem pierwszym jest osnucie scenariusza wokół reportażu powieściowego Boguszewskiej i Kornackiego. Reportaż ten, banalny w czytaniu – banalny jest i na ekranie. Film długometrażowy domagał się jakiejś żywszej akcji dramatycznej. Błąd drugi – to niezdecydowanie reżyserii, która nie chciała iść wprawdzie utartymi szlakami, ale też i nie wytrwała konsekwentnie przy koncepcji filmu awangardowego.
Cóż zostało? Przede wszystkim przepiękne, chciałoby się powiedzieć – chwilami natchnione, zawsze ciekawe i godne najżywszej uwagi zdjęcia Stanisława Lipińskiego. Przynoszą one chlubę młodej kinematografii polskiej. Godna nadto uwagi jest gra aktorów ze znakomitą Stanisławą Wysocką, uroczą Iną Benitą i świetnym Jurem Pichelskim na czele. Po raz pierwszy w jednej z filmowych ról głównych zobaczyliśmy Kazimierza Jenovala. Aktor to z Bożej łaski, skupiony, inteligentny, wyrazisty, o mocnej, męskiej powierzchowności. Była to myśl bardzo szczęśliwa, że pokazano nam tak znakomicie zapowiadającego się aktora. W sumie – film, który warto obejrzeć. Nie jest doskonały? Ale jest ciekawy”.
(Kino 1938 nr 32)
„Pomimo wyraźnego unikania szablonów w sposobie prowadzenia i rozwiązywania akcji, pomimo epickiego tematu, nowy film Aleksandra Forda i Jerzego Zarzyckiego, osnuty na tle powieści Wisła Boguszewskiej i Kornackiego, w ujęciu egzotycznego środowiska „wodniaków” nie został oparty na żadnym bardziej odkrywczym realizmie. Przez to cała poetyzująca stylizacja filmu, sprowadzająca się głównie do specjalnego typu fotografji, która odbiega od zwykłego naturalizmu i poprzez skróty i zbliżenia dąży do pewnej deformacji rzeczywistości, nie znajduje żywej realistycznie podstawy w poddanej stylizacji rzeczywistości.
Zarzuty te nie dotyczą jednak całości filmu. Świetna i pełna zdrowego realizmu jest postać Aleksego, powiślackiego mikrogangstera, w aktorskim ujęciu Pichelskiego. Typ jego gry dyskretnej i szczerej, i doskonałe warunki zewnętrzne pozwoliły mu zbudować postać, która podniesiona do wyżyn patetycznej poetyckości, nie zatraciła świeżego i charakterystycznego realizmu. Wogóle w grze aktorów można zauważyć całkowite niemal wyzwolenie od dotychczasowej zbyt ekspresyjnej maniery teatralnej. Jeśli nawet u Stanisławy Wysockiej w zbyt kontrastowych przejściach mimicznych od gniewu do łagodnego humoru dostrzegamy pewien rys teatralności, to momenty te nie tylko nas nie rażą, ale właśnie swoją uczuciową ostentacją upiększają rolę.
Ale najbardziej konkretnie i najcharakterystyczniej w całym filmie została ujęta, po raz pierwszy dla kinematografji polskiej odkryta Wisła. Jej szara barwa, jej ciężka, matowo połyskująca fala, białe łachy pokryte łozą, przewijają się stałym refrenem w akcji całego filmu. Dzięki tym niewątpliwym zdobyczom, do których należy dodać bardzo dobry montaż i dobrą kompozycję, tem trudniejszą, że akcja filmu składa się z kilku napozór niezależnych od siebie wątków, dzięki niedościgłemu dotąd w Polsce poziomowi fotografji filmowej, Ludzi Wisły można uznać po Młodym lesie i Dziewczętach z Nowolipek za dalszy etap w rozwoju prawdziwej sztuki filmowej w Polsce”.
(Józef Kuroczycki, Ludzie Wisły, Wiadomości Literackie 1938 nr 34)
„Na jednym z ostatnich wieczorów dyskusyjnych w Związku Dziennikarzy i Publicystów Filmowych wszczęto nadzwyczaj ciekawą dysputę na temat zademonstrowanego uprzednio filmu Ludzie Wisły – reżyserii A. Forda i J. Zarzyckiego, filmu, rzec by się chciało, tragicznego. Należy on bowiem do serii tych „wykolejeńców” filmii, którym nie dane było zajaśnieć na zeroekranie stołecznym – lecz gdzieś cichcem, boczkiem prześlizgiwać się po płótnach prowincjonalnych kinoteatrów.
Dzieje tego tragicznego filmu – bynajmniej nie gorszego od przeciętnej produkcji krajowej, a pod wieloma względami nawet rewelacyjnego – są przykrym świadectwem naszej smutnej rzeczywistości filmowej. Pomyślany początkowo jako reportaż o charakterze legendy opiewającej życie Wisły, która miała być głównym „bohaterem” obrazu, koncentrującym w sobie wszystkie wątki i odzwierciedlającym życie jej ludzi – wodniaków, przerobiony później wskutek jakichś handlowych spekulacyj producenta na długometrażowy obraz z normalnie rozbudowaną akcją dramatyczną i głównymi rolami dla rodzimych gwiazd (koniecznie: nazwiska!) – stał się w końcu dość chybioną próba transponowania na ekran literackiego reportażu. W rezultacie oglądamy film o mocno podejrzanej fabule, tak pod względem logicznym, jak i moralnym, zaopatrzonej przezornie w niezbędne akcesoria filmu krajowego ze scenami dancingowo-kabaretowymi na czele. Mimo jednak te wszystkie potknięcia i uchybienia, jest w tym galimatiasie złych i dobrych scen, chybionych i udanych chwytów reżyserskich, groteskowo naiwnych i przejmujących ujęć fabularnych – coś, co każe nam chwilami zapominać o koszmarnym nieporozumieniu, którego film ten jest naturalnym wynikiem. To strzępy pewnego nastroju, jakichś przytłumionych reakcji uczuciowych, refleksy świeżych wrażeń, które budzą w nas niektóre fragmenty tego obrazu. Fragmenty, przez które przemawia tam niecodzienny, nowy, ponętny temat, na kanwie którego rozsnuto tyle rzeczy nikomu niepotrzebnych. Tematem tym jest Wisła – jej życie – a raczej życie jej ludzi – bo tytuł filmu brzmi Ludzie Wisły. Ci ludzie Wisły to wspaniałe, soczyste typy z prawdziwego zdarzenia, ukazujące się nam w licznych sugestywnych zbliżeniach. (Zbliżenia te, stosowane może nazbyt często, stanowią same w sobie galerię świetnych studiów głów ludzkich). Otóż w tych momentach, gdzie dramat postaci związany jest nierozłącznie ze środowiskiem życia wodniaków, jego blaskami i cieniami, kiedy tętni jego specyficznym rytmem – wtedy film staje się najbardziej interesującym i poddajemy się całkowicie jego urokowi. Sprawy starej Matyjaski są nam bliskie i zrozumiałe – jej poczucie honoru w handlowych transakcjach, jej patriarchalne władztwo na butwiejących deskach starej barki, jej pozorna surowość i bezwzględność, którymi maskuje swe – w gruncie rzeczy – gołębie serce. Ta postać jest postawiona bezbłędnie – i tak też została zagrana. Jest to już druga – po Dziewczętach z Nowolipek – prawdziwie filmowa rola Stanisławy Wysockiej.
Te wszystkie plusy filmu wypływają bezwzględnie z jego swoistych wartości tematycznych. Ich odrębny charakter i ciężar gatunkowy nadają pewnym partiom filmu zupełnie zdecydowany styl, który po strąceniu z siebie naleciałości niemodnej już dziś szkoły sowieckiej mógłby stać się z powodzeniem jakimś zaczątkiem polskiego stylu filmowego. Aleksander Ford jest niewątpliwie obok Lejtesa tym reżyserem, który po pewnym zdyscyplinowaniu swej indywidualności twórczej, a zwłaszcza po wyzbyciu zbędnych manier – mógłby wyłonić zupełnie realne podstawy stworzenia polskiej szkoły filmowej. Wszystkie jego poprzednie filmy wskazują wyraźnie, jak staranną selekcję przeprowadza w wyborze tematu i jak go indywidualnie kształtuje. Przyjrzyjmy się tematyce takich filmów, jak Legion ulicy lub Przebudzenie, a przekonamy się, ile dobrej woli – a może i nawet (biorąc pod uwagę nastawienie naszych producentów) poświęcenia, wymagało stworzenie tych filmów, tak przecież odbiegających od jałowego szablonu tematyki naszej produkcji. Życie gazeciarzy w Legionie ulicy – bezrobocie i nędza wielkomiejska w Przebudzeniu – teraz znów: nieznane zupełnie środowisko wodniaków w Ludziach Wisły – to chyba dość „rewolucyjne” w naszych stosunkach posunięcia. Posunięcia w kierunku właściwym, bo zmierzające do wydobycia naszego filmu z pod przemożnej władzy rozpanoszonej łatwizny, banału i szablonu. W powodzi seriowych filmów pseudokomediowych i pseudotragicznych – wyżej wspomniane obrazy wyróżnia o całe niebo już choćby tylko to, że przewijają się w nich refleksy naszej współczesnej rzeczywistości, sumiennie podpatrzonej i z dużymi ambicjami artystycznymi transponowanej na ekran. Z drugiej zaś strony jednak prześladuje je jakaś „nieszczęśliwa trzynastka”: strona techniczna szwankuje na całej linii. I zdaje mi się, że to jest chyba istotny powód tego, że wzdraga się przed nimi zeroekran stołeczny – przyzwyczajony do „przeciętności poprawnej technicznie”. Taki już widać los wszystkich – nielicznych zresztą – pionierskich poczynań na jałowej glebie rodzimego filmu”.
(Zbigniew Pitera, Dramat filmowy – lecz nie na ekranie, Muza Filmowa 1938 nr 6)
„Na przystani wiślanej rojno i gwarno. Dzień za chwilę skończy się – z daleka rysują się zielone kontury mostu Kierbedzia, po którym, jak dziecinne zabawki, suną czerwone wozy tramwajów. Schodzimy w stronę pomostu. Tłum jest coraz bardziej gęsty i hałaśliwy. /…/ Właściwie przyszliśmy, aby zrobić wywiad. Zwyczajny wywiad z „gwiazdami” filmowemi. Tylko, że te „gwiazdy” wyznaczyły spotkanie właśnie tu, na pomoście przystani. Oto oni – Ina Benita i Jerzy Pichelski. Za chwilę wyruszą w podróż z biegiem Wisły, aby pod kierownictwem reżysera Aleksandra Forda nakręcić film osnuty na tle opowieści Heleny Boguszewskiej i Jerzego Kornackiego – Wisła. Królowa polskich rzek została przez naszych filmowców zaangażowana do filmu i debiutuje… Statek towarowo-pasażerski jest już, jak mówią marynarze, przycumowany do pomostu. Za chwile rzucą trap i ciżba przyjezdnych wtłoczy się na belki pomostu. Dostrzegamy w tłumie naszych oczekiwanych znajomych. Jest Benita – ubrana w zgrabny, sportowy płaszcz – jest i przemiły Pichelski, któremu świetnie do twarzy w czarnym , obcisłym swetrze. Obok tej dorodnej dwójki skupiła się cała ekipa filmowców.
- Wyjeżdżamy w stronę Płocka – mówi, uśmiechając się, pani Ina. Ma wspaniałe białe zęby i popielate włosy, które niesforny wiatr wiślany wykrada co chwila spod czarnego beretu. /…/ - Teraz jestem najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Gram w filmie, o jakim marzyłam przez lata. Jestem zachwycona warunkami pracy i niesłychana świeżością tematu. /…/ Przedwczoraj wróciliśmy z Torunia, gdzie przebywaliśmy parę dni. Wstawało się o drugiej w nocy i szło się nad rzekę. Kręciliśmy sceny na tratwach… - To nie jest proste – wtrąca swoje trzy grosze Jur Pichelski. – Kilkanaście razy z rzędu każdy z nas wpadał do wody – i przechodził oficjalny chrzest wiślany. Tratwy są chybotliwe i śliskie i doprawdy trudno się na nich utrzymać. Tak zwane „deski sceniczne” są znacznie wygodniejsze – kończy sympatyczny amant swoje expose. /…/ Jesteśmy na statku. Bagaże ekspedycji ulokowano pod opieka kapitana – starego wygi wiślanego. Za parę chwil czerwono-czarny komin, huczący raz poraz przeraźliwie i gniewnie – zgniewa się na serjo i buchnąwszy smugą dymu – da znak do odjazdu. /…/ Stoimy obok Benity na dziobie statku. W dole huczą białe bryzgi piany wodnej. Wisła ma teraz szaro-zielony, głęboki odcień taki, jak i oczy pani Iny, która pochylona w dół, bacznie wpatruje się w wodę. /…/ - Teraz ściele się przedemną wiślana droga mojej podróży: Płock, Bydgoszcz, Toruń, Zawichost, Gdańsk, Gdynia. Może to będzie wyglądało na frazes – ale niech mi pan wierzy – to flisacze życie pokochałam bardzo i nie zamieniłabym wspaniałej, cudownej wstęgi Wisły na żadne atelier filmowe. Barki, berlinki i tratwy – ludzie prości i piękni, jak urok Wisły – oto świat, w którym teraz żyję… Czarno-czerwony komin zaryczał ponuro. To sygnał do odjazdu. Kilka uścisków dłoni i znajdujemy się znowu na pomoście przystani. Statek sapnął potężnie i nabrawszy oddechu, ruszył w górę rzeki”.
(J. St., Benita i Pichelski, Kino. Tygodnik Ilustrowany 1936 nr 33)
„Spotkanie Boguszewskiej i Kornackiego z filmem nastąpiło stosunkowo nie dawno, bo dopiero przed rokiem, kiedy reżyser Aleksander Ford wystąpił z inicjatywą sfilmowania Wisły. Pani Boguszewska z uśmiechem opowiada, że propozycja ta nie wzbudziła w niej entuzjazmu… - Sądziliśmy, że pomysł jest chybiony, a powieść nie nadaje się zupełnie do sfilmowania. Dziś oczywiście jesteśmy innego zdania. Film nakręcony przez Aleksandra Forda i Jerzego Zarzyckiego zmienia w znacznym stopniu proporcje powieści, wysuwa na plan pierwszy bohaterów drugoplanowych i na odwrót: spycha na plan dalszy osoby, którym w powieści poświęciliśmy wiele uwagi. Ale pogodziliśmy się z tym bez trudu, bo zachowany został klimat powieści, jak również psychologiczna strona naszych spostrzeżeń i efektywny materialny dorobek obserwacji w terenie.
Okazuje się, że materiały do powieści zbierali Boguszewska i Kornacki obozując na wiślanej berlince. Pobyt na Wiśle trwał przez wiele miesięcy: od puszczenia lodów do ustania żeglugi z powodu mrozów. Berlinka płynęła nurtem wiślanym, a Boguszewska i Kornacki podpatrywali surowe życie pracowników Wisły, których egzotyczny świat odsłoniła po tym przed zdumionym czytelnikiem ich powieść. Tym samym, wytyczonym przez Boguszewską i Kornackiego szlakiem wędrowały później kamery filmowe i zespół realizujący Ludzi Wisły. /…/ Boguszewska i Kornacki opowiadają o dziwnym uczuciu, jakie ich ogarnęło na widok zmaterializowanego na taśmie filmowej wcielenia ich powieściowych bohaterów. „Niektórzy - jak żywi – powstali z kart książki, inni, zewnętrznie odmienni, upodobnili się do swych pierwowzorów jedynie pod względem psychologicznym. Jeszcze inni zniknęli w ogóle”. Ale Boguszewska i Kornacki nie mają o to pretensji, nie wyprowadzają zbyt pochopnych wniosków z faktu swego literackiego autorstwa i nie roszczą sobie prawa zwierzchnictwa w stosunku do dzieła filmowego. Są zadowoleni, że film się udał i że Wisła w swoim filmowym wcieleniu nie kłóci się z literackim pierwowzorem, że choć chwilami odbiega odeń w szczegółach, ale za to pod wieloma względami go uzupełnia. I taki jest właśnie sens dobrze pojętej współpracy filmu z literaturą”.
(Jerzy Bossak, rozmowa z Heleną Boguszewską i Jerzym Kornackim, Film 1937 nr 35)
Aleksander Ford – „Scenariusz opracowali autorzy książki razem z nami. Wszystko opierało się na ścisłej współpracy. Film ten jest nowym rodzajem filmu. Nie wiem, czy się będzie podobał. Powieść ta bowiem była pisana specjalną manierą literacką, a myśmy starali się styl ten zachować w filmie. Nie chcę przesądzać sprawy, czy nam się to udało w zupełności, ale przy pokazie filmowym, kiedy zapytałem autorów, co sądzą o obrazie – odpowiedzieli mi oryginalną pochwałą: - Możemy powiedzieć najlepszy komplement, na jaki nas stać jako autorów, że film jest na poziomie naszej książki”.
(Krystyna Mikulska, Aleksander Ford o Ludziach Wisły, rozmowa z Aleksandrem Fordem, Wiadomości Filmowe 1937 nr 10)
Z miłości do kina #6
Wiślane wody (muz. Marian Neuteich i Roman Palester - sł. Władysław Broniewski) wykonanie w filmie: Jerzy Pichelski
Ruszyła Wisła, spływa kra, Spienione szumią wody I płynąc w dal, wesoło gra Na skrzypkach bosman młody.
Wesoło żyć, wesoło żyć Berlinka z prądem płynie, W Toruniu, w Gdańsku można pić, W Warszawie i w Modlinie, Na wodę ster i ster na ląd, Spieniona fala, bystry prąd, Za burtą słychać tarcie kier, I jeszcze raz na wodę ster. I śpiewa bosman młody: Hej – hej, hej – hej! Wiślane Wody…
przedwojenne nagrania płytowe piosenki: nie nagrano
Fotosy
Materiały prasowe
Fotodokumentacja
Ina Benita
Kazimierz Gela (z lewej)
Jerzy Pichelski, Ina Benita
Jerzy Pichelski (drugi z prawej), Kazimierz Gella (z prawej)
Strona Internetowa współfinansowana przez Unię Europejską ze środków Europejskiego Funduszu
Rozwoju Regionalnego w ramach Programu Operacyjnego Infrastruktura i Środowisko.
Główny serwis POIiŚ