|
Harry Cort, Zorika Szymańska
|
Janusz Odrowąż, panicz ze dworu, poznaje piękną Halkę, wnuczkę młynarza i rozkochuje ją w sobie. Mimo nalegań dziadka, Halka odtrąca młodego górala Jontka, który stara się o jej rękę. Matka Janusza, dumna pani Odrowążyna, patrzy niechętnym okiem na romans swego syna z chłopką. Wraz z sąsiadem, bogatym Stolnikiem, ustaliła już dawno małżeństwo syna z piękną Zosią. Ulegając woli matki, Janusz udaje się w odwiedziny do Stolnika.
Młody i porywczy, nie oparł się wdziękom uroczej szlachcianki i zapomniał o przysięgach, składanych Halce. Zaczyna jej unikać, tym bardziej, gdy dowiedział się, że dziewczyna zostanie matką. Jontek ubolewa, że Halka wzgardziła jego miłością, a niewierność Janusza wobec biednej dziewczyny, oburza go. Chce jej otworzyć oczy na jego zdradę, zawiadamia ją, że wkrótce odbędzie się ślub Janusza z inną kobietą. Na wieść o tym Halka zrywa się i biegnie do pałacu Stolnika, błagając Janusza o litość nad sobą. Wypędzona, błąka się długo, aż wreszcie dręczona tęsknotą do dziecka, powraca do starego młyna. Zastaje dziecko nieżywe. Oszalała z bólu, biegnie do kościoła, by szukać pocieszenia. W kościele odbywa się właśnie ślub Janusza z Zosią. Zrozpaczona Halka rzuca się w nurt Dunajca z tego samego urwiska, na którym Janusz nie tak dawno wyznawał jej miłość.
„Temat Halki (klasyczny panicz i dziewczyna) był świeży, a może nawet prawdziwy w dobie sentymentalno-filantropijnej ludowości w sztuce. Choć przypuszczamy, że i wtedy był raczej operowy, niż życiowy. Dziś – nie przekona nikogo. Szczerość i prawda uczucia, która dla polskiego ucha i serca pewnie i za 100 lat nie będzie przebrzmiała tkwi we wdzięcznych, skowrończych motywach pieśni – dziedzina dla filmu niedostępna.
Cóż więc zostaje z Halki dla reżysera filmowego? Nic. I oto film dał nam wspaniałe zdjęcia gór, wśród których niewiadomo naco i poco snują się zbytecznie całkiem ludzi Fiasco. Halka jest żywą przestrogą dla reżyserów filmowych, by ostrożnie poczynali sobie z użytkowaniem tematów literackich. Należy dobrze sobie uprzytomnić, jakie wartości kinetyczne da się wyciągnąć z danego utworu, nim przystąpimy do jego realizacji”.
(Film. Ilustrowany Kurier Kinematograficzny 1930 nr 3)
„Mamy więc kino-operę. Wprawdzie nie w ścisłem tego słowa znaczeniu, bo nie film dźwiękowy, tylko niemy z odpowiednią ilustracją muzyczną, ale – rezultat jest zupełnie analogiczny. Sądzimy nawet, że każdy prawie film dźwiękowy, muzyczno-śpiewny dałoby się zastąpić przez niemy tj. jego wizualną tylko część i odpowiedni akompanjament wykonany przez zespół instrumentalno-wokalny.
Najbardziej wartościową częścią samego filmu są jego śliczne zdjęcia górskie. Z wykonawców na pierwszy plan wysuwają się: p. Meglicki jako stary młynarz, p. Zorika Szymańska jako Halka, reszta w lepszych wypadkach – poprawne. Z pomysłów reżyserskich najbardziej może kinowa jest scena z kwiatami, które z rąk zakonnicy padają na Halkę u jej stóp, w furcie klasztoru leżącą”.
(Halka, Nowy Dziennik 1930 nr 50)
„Piękno gór wydobył po mistrzowsku reżyser Konstanty Meglicki i operator Andruschin w filmie Halka. Plenery zachwyt budzące, prześliczne. Postać starego górala, stworzona przez Meglickiego na miarę nieprzeciętną. Zorika Szymańska bardzo dobra w roli Halki; wogóle jest to artystka bardzo obiecująca, nawskroś fotogeniczna, typ urody uduchowiony. Harry Cort słaby. To „książątko” nie umie jeździć konno. Po cóż było narażać go na despekt, każąc mu w dodatku jeździć wierzchem na kiepskiej szkapie w kostjumie? To już wina reżysera. Harry Cort bowiem zapowiadał się nieźle i z powodzeniem może grać niektóre role.
Film na ogół raczej dodatnie wywiera wrażenie, choć obciążony jest balastem teatralności. Na usprawiedliwienie p. Meglickiego można zaznaczyć, że jednak Halka przetransportowana na ekran z opery nie była tak łatwym tematem, jakby się to wydawać mogło. Trzeba było nadbudować akcję, to i owo zmienić. W każdym razie utrzymuję w mocy zdanie, wyrażone w jednej z poprzednich recenzji (o Magdalenie), że p. Meglicki ma niewątpliwy talent aktorski i reżyserski i że wolno się po nim spodziewać coraz lepszych obrazów, tembardziej, że jest to jeden z pracowitszych naszych reżyserów”.
(Na srebrnym ekranie, Świat 1930 nr 2)
„Próbę zasługującą na uznanie i poparcie, uczyniło kierownictwo Kinematografu Miejskiego (w Wilnie), wprowadzając na srebrny ekran polski film , którego treść, dopełniona scenami epizodycznemi i łączącemi główniejsze momenty znanej powszechnie fabuły z libretta opery Halka, daje ładne i urozmaicone widowisko tak sympatyczne swą prawdziwą swojskością. Może dałoby się wytknąć małe niedociągnięcia reżyserskie lub w kostjumach i rekwizytach, lecz są to małe braki w porównaniu do wielu zalet.
Przedewszystkiem znakomite wykorzystanie prześlicznego krajobrazu Pienin z malowniczemi brzegami Dunajca zachwycać musi każdego, komu nie obce jest wyczuwanie piękna przyrody. Niezwykle też interesujące są sceny z życia prawdziwych górali, z przepyszną postacią starego „kobziarza”.
Trzeba się naprawdę cieszyć, że nasza wytwórczość filmowa, będąca jeszcze w zaczątku i nie mogąca rozporządzać tak dużemi środkami pieniężnemi, jak przedsiębiorstwa obce, a zwłaszcza olbrzymie miljonowe koncerny amerykańskie, potrafiła zdobyć się na wysiłek uwieńczony rzetelnie zdobytem powodzeniem".
(Halka na ekranie, Słowo 1930 nr 41)
„Akcja tego filmu w porównaniu z operą Moniuszki, która posłużyła tu za podstawę do opracowania filmowego – jest nader rozbudowana. Bieg jej zaczyna się od momentu, gdy Halka i Janusz spotykają się po raz pierwszy, podczas gdy I akt opery to już zaręczyny Janusza z Zosią.
W inscenizacji zachowano tło epoki, mimo trudności, jakie to nastręcza. Film kostjumowy jest zawsze o wiele droższy od współczesnego i wymaga dużych środków materjalnych, jakich realizatorzy Halki nie posiadali. Odbiło się to oczywiście na wystawie obrazu i to przedewszystkiem na stronie dekoracyjnej, następnie zaś w scenach zbiorowych. Nie jest to zarzut pod adresem reżysera: dziw, że pracując w tak trudnych warunkach dokonał tak wiele.
Wogóle atelier w tym filmie szwankuje i to nietylko pod względem budowy wnętrz, ale przedewszystkiem oświetlenia. Jest to oczywiście winą operatora Androschina, który przyzwyczajony do pracy w atelier wiedeńskiem, nie umiał sobie dać rady w zmiennych warunkach pracy. Za to plenery są bardzo piękne i w tej dziedzinie kunszt operatora jest niezrównany. Ma to znaczenie nie tylko dla artystycznej wartości filmu, ale i dla propagandy krajobrazu polskiego. W żadnym jeszcze obrazie produkcji rodzimej nie brak tak fascynujących zdjęć z Tatr i Pienin. Operator umiał tu zresztą wykorzystać nietylko góry, ale i niebo: zdjęcia chmur w oświetleniu księżyca, nieruchomych i lotnych, dają prawdziwie piękne efekty.
Tyle o stronie fotograficznej. Gra aktorów naogół słaba. Cort obnosi z wdziękiem swój strojny kontusz, ale brak mu stanowczo nerwu aktorskiego. Przyszła karjera tego przystojnego amanta jest mocno problematyczna. Lindorfówna miła i ładna, ale rola jej nie daje zbyt wielkiego pola do popisu. Bardzo niekorzystnie prezentuje się Zahorska, majestatycznie ociężała i teatralna. Czerski robi, co może, znać, że przeżywa swą rolę, czem góruje nad obojętnym, flegmatycznym Cortem. Filarem filmu jest Zorika Szymańska. Zarówno urodą, jak i grą zdobywa ona sobie serca publiczności. Typ jej urody predestynował ją znakomicie do roli Halki. Gra skupiona i tchnąca prawdą, wzrusza dzięki swej prostocie i bezpośredniości. Cechuje ją brak szablonu: zasób jej środków ekspresji, jakkolwiek niebogaty, jest jednak nawskroś indywidualny, jej własny. Piękne jej oczy, przez swój wyraz powagi, skupienia potęguje efekt jej gry w momentach dramatycznych. Reżyser Meglicki zrobił trafny wybór przeznaczając rolę Halki Zorice Szymańskiej.
Całość robi dodatnie wrażenie. Dobry jest taniec zbójecki i mazur. Montaż miejscami słaby, z powodu braku zbliżeń; ciekawie za to zmontowany śpiew Jontka, który wzrokowo mógł wypaść zbyt rozwlekle, gdyby nie dobór przesuwających się obrazów.
W ilustrację muzyczną wpleciono chóry i śpiewy solistów”.
(Halka, Gazeta Polska 1930 nr 8)