(2 role: Jasiek Liptowski, mąż Marysi / Jędrek Liptowski, syn Jaśka i Marysi),
„Scenarjusz tego nowego polskiego obrazu, mimo że różni się nieco od dotychczasowych, nie przedstawia się jednak zbyt ciekawie, przypominając Halkę i kilka innych filmów. Również udźwiękowienie jest wprost fatalne, a ilustracja muzyczna w postaci jęczącego przez cały czas filmu tanga, męczy widzów i artystów. Mamy poprostu pretensję, że pokazano nam kiedyś Biały ślad, bo w ten sposób jesteśmy w możności porównać oba filmy i znamy możliwości reżysera Krzeptowskiego.
Dobra wola przyświecała realizatorom przez cały czas. Warunki, w jakich odbywała się praca, są wręcz rewelacyjne ze względu na wysokość objektów (Zamarła Turnia!) i związane z nią niebezpieczeństwo. Było kilka zdjęć wybitnie artystycznych i ciekawych ze względu na podejście do tematu: opary przesłaniające księżyc, sceny z życia górali, obrazki z wesela itd. Osobna wzmianka należy się w tem miejscu p. Oleńskiej, brawurowej taterniczce.
Gra artystów na ogół niekierowana i to szczególnie artystek w pierwszej części. Druga część była lepsza. W epizodach bardzo dobrzy byli brydżyści z doskonałym p. Bilem na czele. Pani Ewa Erwicz posiada dużą vis comica, była miła i z odczuciem odegrała charakterystyczną rolę. P. Dzina Oleńska nie była wcale speszona amantem p. Staniewiczem, który grał grzecznie, z licznemi uśmiechami.
Reasumując wszystko, można powiedzieć, że góry przemówiły, ale nie dość wyraźnie, z powodu pewnego ogólnego słabego „udźwiękowienia”. Reżyser Krzeptowski ma piękną kartotekę w filmie polskim i nie powinien jej lekceważyć. Czekamy na nowy Biały ślad. Ten film się nie liczy”.
(M. Krzyżanowski, Zamarłe echo, Kino 1934 nr 6)
„Zamarłe echo mogło być świetnym reportażem tatrzańskim z bardzo prostą osnową: dwoje młodych turystów (Staniewicz i Oleńska) podczas wspinania się na Zamarłą Turnię, zaskoczeni burzą, spędzają noc na skarpie ponad przepaścią. Nazajutrz ratuje ich pogotowie i sprowadza do schroniska, gdzie wre wesoła zabawa. Gdybyż na tem poprzestano! Ale nie! Ktoś wypocił „scenarjusz”, wzorowany na romansidłach prasy brukowej; sensu tam niewiele, ale zato dużo zbrodni; gwałt, usiłowanie zabójstwa, dwa trupy… I tu znów ciekawe nastawienie moralne: turysta (Pawłowski) ocalony przez górala (Sieczka) uwodzi mu żonę (Ankwiczówna) bynajmniej nie z miłości, tylko ot, tak, żeby się odwdzięczyć… Jednocześnie romansuje z „wampem” pensjonatowym (Balcerkiewiczówna). To wszystko uchodzi mu płazem; giną śmiercią tragiczną jego ofiary: góral i jego żona… Cały ten zbyteczny i zgoła wredny „erotyzm” wypadł dość groteskowo w niewprawnem ujęciu reżyserskiem i montażowem.
Panie: Balcerkiewiczówna i Ankwiczówna nigdy chyba w życiu nie były tak szpetne, jak w chybionych zbliżeniach Zamarłego echa. Dopiero w drugiej części, która rozgrywa się na tle Tatr, widz zapomina o tych okropnościach i zachwyca się szczerze pięknemi widokami, grozą gór, szaloną odwagą turystów, brawurowemi scenami nad przepaścią. Tutaj reżyser Krzeptowski zasłużył na poklask: brawo!
W przeciwieństwie do chybionych scen erotycznych dodatnio wypadł fragment komedjowy w wykonaniu ujmującej pary: Ewy Erwicz i M. Bila”.
(Leon Brun, Zamarłe echo, Kino 1934 nr 10)
„W osobie p. Adama Krzeptowskiego kinematografja polska pozyskała filmowca, znającego doskonale Tatry i rozmiłowanego w ich uroku. Gdyby więc p. Krzeptowski poprzestał na filmowaniu motywów górskich i reportażach – tak modnych obecnie – byłoby wszystko dobrze. Tworzenie całych dramatów z djalogami wymaga innego rodzaju uzdolnień, wymaga przedewszystkiem rutyny reżyserskiej i technicznej, której p. Krzeptowski jeszcze nie posiada. Braki te, widoczne w jego poprzednim filmie (Biały ślad), zaważyły ujemnie na Zamarłym echu, mianowicie na scenach dramatycznych i na reżyserji djalogów.
Cały prolog z pp. Ankwiczówną, Balcerkiewiczówną i Pawłowskim kwalifikuje się do skreślenia, z wyjątkiem sceny tańców góralskich w karczmie i kilku plenerów.
O ile lepiej przedstawia się część druga, mająca właśnie charakter reportażu: pokazał więc p. Krzeptowski różne fazy niebezpiecznej wyprawy na Zamarłą Turnię, wspinanie się pary turystów na niemal pionową ścianę straszliwej turni, życie w schronisku, burzę w górach i ratunek niedoszłych ofiar Tatr. W odróżnieniu od chybionych naogół scen kameralnych, przystąpienie p. Krzeptowskiego do scen plenerowych w górach zasługuje na pochwały. Epizod narciarski i nastrojowy nokturn (szalona jazda samochodem w burzliwą noc) również mają porywającą brawurę. Dobrze wypadły scenki komediowe z udziałem p. Ewy Erwicz i p. Bila. Z innych wykonawców najlepiej wywiązał się z zadania autentyczny góral p. Sieczka, znany już z Białego śladu. Miłośnicy Tatr i pięknych plenerów ocenią należycie drugą część filmu. Podkład muzyczny miejscami dobrany nieumiejętnie”.
(B. Zamarłe echo, Kurier Warszawski 1934 nr 47)
„W filmie Zamarłe echo głównymi bohaterami są Tatry i Pieniny. Na ich tle rozgrywa się dramat duszy góralskiej, one są świadkiem nemezis życiowej w drugiej części. Scenarjusz Bugayskiego nieskomplikowany, stanowi w tym filmie rzecz drugoplanową. Na wykonawcach ról znać brak ręki reżyserskiej. Montaż części pierwszej reżysersko wadliwy. Natomiast część druga znacznie lepsza. Akcja żywa, sceny w schronisku, zwłaszcza bridge, kapitalne. Zdjęcia w nocy pędzącego samochodu przypominają filmy amerykańskie.
Na czoło artystów wysuwa się młody debiutant p. Mieczysław Bil oraz Ewa Erwicz. Oboje wnoszą na ekran niewymuszoną wesołość i naturalność gry. Obok nich Dzina Oleńska w nieprawdopodobnie śmiałej scenie wspinaczki wysokogórskiej.
W konkluzji – film bez dancingów i zbytniej erotyki, z cudownemi plenerami, godny naprawdę polecenia”.
(Zamarłe echo, Kino dla Wszystkich 1934 nr 8)
Roman Pawlikiewicz, kierownik produkcji filmu Zamarłe echo, tak mówił o jego realizacji:
„Tatry, zwłaszcza zaś te szczyty, zwiedzeniem których mogą się poszczycić tylko nieliczne wyjątki, stwarzają niesamowitą, a zarazem arcyciekawą panoramę, na tle której może się rozegrać pełen emocji i niezwykłego uroku dramat. Spotkanie się moje z młodym entuzjastą gór, współautorem scenarjusza W. Bugayskim oraz z wybitnymi ongiś sportowcami pp. Schiele * skłoniło mnie do decyzji realizacji Zamarłego echa.
Film ten jednakowoż odbiega od dotychczasowej produkcji nietylko tłem, stanowi on awangardową próbę przedstawienia scenariusza. Publiczność sama wiąże ze sobą kościec, nie można się domyślać w drugim akcie, jakie rozwiązanie filmu nastąpi w ostatnim. Jako wykonawców ról głównych wzięliśmy góry i przyrodę. Nie było dotychczas w dziejach polskiej kinematografji takich plenerów, nie było takiego rozpasania się żywiołów. /…/
Pracowaliśmy wiele, bardzo wiele w warunkach trudnych, walcząc z pogodą (11 tygodni deszczu w Zakopanem), artyści i operatorzy wspinali się na Zamarłą Turnię, gdzie dotychczas 30 osób straciło życie, daliśmy z siebie wszystko, na co nas było stać”.
* bracia bliźniacy Aleksander (1890-1976) i Kazimierz Schiele (1890-1956) byli w I połowie XX wieku wybitnymi taternikami, alpinistami i narciarzami
(Na marginesie filmu Zamarłe echo, Wiadomości Filmowe 1934 nr 1)