|
Zygmunt Chmielewski, Ina Benita
|
Maryjka jest młodą dziewczyną żyjącą poza wsią, obok społeczeństwa. Nie wiadomo kim dokładnie jest, bo nie ma żadnych dokumentów. Baby ze wsi nazywają ją z pogardą - przybłędą i twierdzą, że sprowadza na wieś nieszczęście. Nienawidzą jej tym goręcej, że jest atrakcyjną dziewczyną, która wpadła w oko niejednemu z ich mężów. Od jakiegoś czasu napastliwy i zaborczy Dmetro zdradza z nią swoją żonę, Horpynę. O względy Maryjki próżno zabiega także wójt.
W karczmie Dmetro wszczyna bójkę, w której ginie. Jego oprawcą jest młody włóczęga Jur. Maryjka znajduje go w lesie ciężko rannego i zabiera do siebie. Wasyl, jeden z wieśniaków, odkrywa, że Maryjka ukrywa zabójcę. Rozwścieczony tłum rzuca się na Maryjkę. Aby odwrócić ich uwagę i ratować dziewczynę, Wasyl otwiera zaporę na rzece. Fale porywają dziecko Horpyny. Ratuje je Jur. Zawstydzeni wieśniacy puszczają go wolno. Jur razem z Maryjką odchodzą.
Przykład oryginalnego polskiego przedwojennego melodramatu, którego akcja rozgrywa się na Huculszczyźnie. W latach 30-tych wschodnie regiony wielonarodowej Rzeczpospolitej, a w szczególności tereny położone wśród, należących wówczas do Polski, malowniczych Karpat Wschodnich, stały się obiektem zainteresowania, nie tylko etnografów i turystów, ale i twórców. Realizowano o tym regionie filmy dokumentalne, pisano książki. W końcu nakręcono melodramat, którego częścią stały się obyczaje wsi huculskiej.
W głównej roli kobiecej wystąpiła zjawiskowa Ina Benita, gwiazda międzywojennego filmu i kabaretu, która zginęła wraz z maleńkim dzieckiem straszną śmiercią w warszawskich kanałach w czasie Powstania Warszawskiego. Reżyser Jan Nowina-Przybylski znany jest najbardziej z reżyserii jednego z największych przedwojennych szlagierów kina jidysz – filmu Judeł gra na skrzypcach.
"Wnosi Przybłęda coś nowego w szablon produkcji krajowej: malowniczy folklor naszych kresów południowo-zachodnich (Huculszczyzna) oraz galerję typów soczystych, pulsujących krwią, prymitywnych i żywiołowych – cokolwiek jak postacie z amerykańskich western (filmów kowbojskich). Tylko że… w owych western grają zwykle zespoły, przedziwnie zrośnięte ze środowiskiem, z końmi, z terenem, z powietrzem! I tylko bardzo fachowe oko odróżni prawdziwego kowboja od aktora, który często także… pasał bydło w zaraniu swej karjery. Stąd frapujący realizm w tym romantyzmie…
Z Przybłędą jest gorzej. O ile w scenach masowych (wesele, jarmark, samosąd), warszawscy soliści toną w gromadzie i folklor daje złudzenie prawdy – o tyle w djalogach, mówionych literackim językiem i z intonacją często fałszywą, przebija zbyt widoczna maskarada. Że jednak ubiory huculskie są malownicze, a typy w Przybłędzie bujne i mocno zarysowane, więc w rezultacie wyszedł film kolorowy, tętniący, niebanalny, ciekawy… Gdyby jeszcze realizacja stanęła na wysokości zadania – możnaby uznać Przybłędę za najlepszy z filmów krajowych tego sezonu. Niezawsze jednak reż. Nowina-Przybylski umiał uporać się z trudnościami. Stąd, przedewszystkiem, brak płynnego rytmu w akcji, przebijanej plenerami często bez treści. Stąd również nienaturalne nastawienie głosu i gestu w niektórych scenach.
Są jednak w Przybłędzie rzetelne plusy artystyczne np. przejście Iny Benity przez las, który poszumem wiatru woła do niej: Przybłęda! Przybłęda!... Albo sceny weselne! Albo żywiołowy pęd rozjuszonego tłumu w scenie samosądu!... Wreszcie – wielką zaletą filmu jest podkład muzyczny prof. J. Maklakiewicza. /.../ Wśród artystów należy wyróżnić: Inę Benitę, wyborną w scenach, gdzie mogła być sobą tj. drapieżną kobietką z temperamentem; Jagę Borytę w roli chłopki; Zbigniewa Staniewicza, Stanisława Sielańskiego, Feliksa Żukowskiego i Zygmunta Chmielewskiego. Technika dźwiękowa i zdjęcia bardzo poprawne. W całości – rzecz atrakcyjna”.
(L. B. – Kino 1933 nr 49)
"Przymiotnik „polski” w odniesieniu do tego obrazu, nie jest tylko wskazaniem pochodzenia, stanowi on najcharakterystyczniejszą cechę tego ciekawego filmu. Dotychczasowe filmy polskie przez długi czas obracały się wokół martyrologji naszego narodu, a potem też nie mogły się wyplątać z zaczarowanego kręgu szabelki i munduru, policmajstra i policjanta, czy wreszcie szpiegów i wampów na modłę „dietrichową”. I oto mamy wreszcie film, który przemawia rzeczywistym pięknem polskiej wsi. Huculszczyzna, ten ciekawy, mało znany zakątek Polski, widziany przez objektyw Alberta Wywerki, ukazuje całą swą piękność i malowniczość. /.../
Akcja nie wywierałaby może dość silnego wrażenia, gdyby nie była tak po mistrzowsku zilustrowana dźwiękowo przez prof. Maklakiewicza i tak dobrze zagrana przez cały zespół. Wszystko młode, zdolne siły, twarze piękne i wyraziste, a nie artyści, których angażuje się jedynie licząc na atrakcyjność imienia. Warto podkreślić, że właściwie główne role mają w tym filmie wszyscy. Każdy z artystów chwilami zaprząta całkowicie uwagę widza".
(Wiadomości Filmowe 1933 nr 16)
"Gdyby jeszcze cały ten film huculski oparty był na motywach zarówno plastycznych, jak melodyjnych autentycznie huculskich, być może, że mimo fatalnej nieudolności scenarjusza, kiepskiej gry (typowo „salonowej”), dałoby się go uznać za pewne osiągnięcie. Gdyby potrafiono wydobyć po prostu to, co tkwi w materjale danym t.j. przedziwny czar krajobrazu, całą jego egzotykę, tajemnicze połączenie pogodnej malowniczości z niesamowitą, prymitywną grozą… Ale zdjęcia są wyjątkowo nieciekawe, statyczne, bezbarwne.
Udaną próbkę folkloru daje sam początek filmu z nieźle odtworzoną sceną wesela oraz ładnie zinstrumentowana piosenka huculska w dalszej partji filmu (przy piłowaniu drzewa). Niestety jednak, na tych dwóch momentach kończy się cały folklor. Pozatem o „wiejskości” stanowią chyba nowiuteńkie wyszywane kożuszki, które z rzadką solidarnością nosi cała bez wyjątku ludność wsi, no i tężyzna dialogów: „Cniło ci się beze mnie?”, „Ty, suko” itd.itd. Stosunkowo udatnie wypadła scena końcowa powodzi z dramatycznym akcentem ratowania dziecka. Naogół wszystko razem jednak pozbawione sensu, wdzięku, no i przedewszystkiem słabego nawet wyczucia tego, co – last not least – istnieje jednak, a co zwiemy „filmowością”.
(Stefania Zahorska, Przybłęda, Wiadomości Literackie 1933 nr 53)
Ina Benita tak wspominała pracę przy realizacji Przybłędy:
„Reżyser Przybylski wybrał Żabie, wymarzoną miejscowość dla nakręcania Przybłędy. Lud huculski z jego obyczajami są cudowną oprawą naszego dzieła. Mówię naszego, bo i ja przyczyniłam się do jego powstania. Były chwile, że tłum nie chciał się słuchać reżysera, buntował się – wtedy przychodziłam z pomocą. Memu uśmiechowi i prośbie nikt nie potrafił się oprzeć. Huculi kochali mnie jak dziecko swej wsi. A trzeba przyznać, że i ja się wielce do nich przywiązałam. Najwięcej na tem ucierpiał Staniewicz. Tłum często asystował przy zdjęciach. Nakręcaliśmy właśnie jedną ze scen miłosnych. Staniewicz całował mnie… gdy z tłumu Hucułów wybiegł rosły mężczyzna i silnie odepchnął go. Byłoby doszło do bójki, gdyby nie ja, która pogodziłam zwaśnionych”.
(Wiadomości Filmowe 1933 nr 9)